Gdyby można było sobie podciąć
żyły czytnikiem, cięłabym się aż miło. Ludzka
przystań Johna Ajvide Lindqvista to droga przez mękę i koszmar upartego
czytelnika, który nie potrafi porzucić rozpoczętej lektury, choć czytanie
niemal zaczyna powodować fizyczny ból. Tak, uparłam się, wymęczyłam, dobrnęłam
do końca, tylko po to, by zadać sobie pytanie – po co mi to było? I jeśli ktoś
zastanawiał się, skąd tak długa cisza na blogu, to już wiecie – męczyłam
Lindqvista.
Nie sądziłam, zabierając się za
lekturę Ludzkiej przystani, że tak
daleko jej jest do wcześniej przeczytanej przeze mnie książki Wpuść mnie tego samego autora. Wpuść mnie plasowało się gdzieś pomiędzy
horrorem, a powieścią psychologiczną - dobrze wyważone elementy jednego i
drugiego złożyły się w całkiem interesującą całość. Można się więc domyślić, na
co liczyłam sięgając po ludzką przystań – na to samo! Na dobrze skrojony,
trzymający w napięciu, inteligentny horror. To też sugerowała zapowiedź na
okładce, którą pozwolę sobie zacytować.
Okazało się jednak, że to nie
jest horror. Ludzka przystań to
powieść, która balansuje gdzieś pomiędzy fantastyką z elementami grozy, a
legendą, podaniem, baśnią? Trudno mi tak naprawdę jednoznacznie określić
gatunek. Ta książka składa się z trzech wątków: pierwszy skupia się na rodzinie
rozpadającej się po utracie dziecka i ojcu, który nie ustaje w poszukiwaniach
zaginionej córki; drugi na losach lokalnej społeczności i problemach, z którymi
się borykają; trzeci to wplecione w główną historię podania i legendy,
spajające wszystkie trzy wątki w całość. Rzecz nie w tym, że się zawiodłam, bo
nie dostałam tego, co oczekiwałam. Zawiodłam się, bo Ludzka przystań z mojej perspektywy osoby nie przepadającej za
fantastyką, jest zwyczajnie męcząca, przydługawa i momentami zdecydowanie przekombinowana.
I choć niby dużo się tam dzieje – mnogość wątków, bohaterów, perspektyw,
nadprzyrodzonych postaci i zjawisk, niepokojących wydarzeń – to zwyczajnie
wieje nudą. Brakuje jej napięcia i trudno wczuć się w tę historię.
Cały paradoks z tą książka polega
jednak na tym, że choć ciężko się ją czyta, to równie ciężko ją odłożyć. Ma ona
w sobie jakiś taki specyficzny, mroczny, gęsty klimat, który wiele obiecuje, ma
się nadzieję, że może na kolejnej stronie w końcu coś się wydarzy, co nada
historii trochę rumieńców, przyspieszy akcję. Tymczasem wlecze się ona do
samego końca w tym samym nieco dygresyjnym, poprzerywanym różnymi wątkami i
nawiązaniami do przeszłości, stylu. Akurat dygresja, to nie jest coś, za czym
przepadam – wybija z rytmu, spowalnia akcję, wprowadza pewien chaos, zamiast
spajać historię – szarpie ją na kawałki. Ludzka
przystań ze swoim stylem, mnogością wątków i bohaterów, a także mocno
podkręconymi elementami nadprzyrodzonymi i symboliką nawiązującą do wszechobecenj wody i potęgi morza, okazała się dla mnie zbyt ciężkostrawna.
Mimo trudności w czytaniu,
ogarnęłam sens i przesłanie autora, choć muszę przyznać, że zakończenie było
dla mnie gwoździem do trumny. Niemniej jednak odebrałam tę książkę jako
opowieść o ludzkich pragnieniach, które spełniają się, jeśli wystarczająco
mocno się tego chce; o niepoddawaniu się w zmierzaniu do wyznaczonego sobie
celu, nawet jeśli osiągnięcie tego celu, będzie się wiązało z poważnymi
konsekwencjami dla innych; o wyborze pomiędzy większym, a mniejszym złem i o
miłości i tęsknocie, która popycha do działań i nadaje życiu sens. Tak,
przynajmniej, ja to tak zrozumiałam, bo czy zrozumiałam poprawnie – pewności
nie mam.
Doceniam pracę autora i wysiłek,
który włożył, pisząc tak naszpikowaną mistycyzmem i symboliką książkę, ale
osobiście nie jestem w stanie tego udźwignąć w takiej ilości i formie. Dziwią
mnie dobre recenzje tej książki – albo się nie znam, albo nie ogarniam, albo jest to potwierdzenie, że fantastyka jest zwyczajnie nie dla mnie.
Jak bym odradzała lekturę, ale jak ktoś lubi takie klimaty, to życzę udanej
zabawy i chętnie poznam Wasze opinie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz