Ta okładka! Surowe, jeszcze
pokryte śniegiem góry, dominujące nad kilkoma szarymi, bezdusznymi,
pozbawionymi jakiegokolwiek uroku blokami. To wszystko jakby po środku niczego,
na końcu świata, w miejscu zapomnianym przez ludzi i Boga. To uderzające z
okładki poczucie beznadziei przyciąga. Ale nie tylko dlatego skusiła mnie ta
książka. Kręcą mnie klimaty postsowieckie, a o samej Armenii – poza tym, że po
sąsiedzku z Gruzją – wiedziałam niewiele. A tu pojawiła się dobra okazja, by
się jej przyjrzeć. No dobra – jeszcze te karawany śmierci w tytule. To wszystko
razem spowodowało, że nie mogłam zignorować tej pozycji.
Ormianie uważają się za naród wybrany przez Boga, ale świat o tym nie
wie i chyba już się nie dowie. A jeśli Bóg naprawdę wybrał Ormian, to rzeczywiście
potraktował ich niczym biblijnego Hioba.
7 grudnia 1988 roku północną
Armenię nawiedza trzęsienie ziemi. Wstrząs o sile ponad jedenastu stopni w
dwunastostopniowej skali Mercallego trwał zaledwie czterdzieści sekund, a
spowodował śmierć co najmniej dwudziestu pięciu tysięcy ludzi i zniszczenia w regionie kilku miast.
Dorzućmy jeszcze do tego toczący
się przez wiele lat konflikt o Górski Karabach, tysiące zabitych i rannych, a
zrozumiemy, że los rzeczywiście nie szczędził tego niewielkiego kraju.
Od tych właśnie kwestii
rozpoczynają swoją książkę autorzy – Andrzej Brzeziecki i Małgorzata Nocuń,
redaktorzy Nowej Europy Wschodniej. A
dalej jest jeszcze ciekawiej – autorzy prowadzą nas przez meandry armeńskiej
polityki, rysują drogę do władzy duetu Robert Koczarjan – Serż Sargasjan, czy
przybliżają wydarzenia związane z wyborami prezydenckimi w 2008 roku, po
których doszło manifestacji, a w konsekwencji do starć z policją. W każdym z
pięciu rozdziałów, na które podzielona jest ta książka, autorzy skupiają się na
innym temacie; znalazło się więc miejsce na wszystko – na politykę, konflikty,
ale także przyrodę, kulturę i historię Ormiańskiego narodu. Armenia. Karawany śmierci to niewielka,
ale tematycznie bardzo pojemna książeczka.
Dzięki tematycznemu podziałowi na
rozdziały i w miarę zachowanej chronologii wydarzeń, reportaż Brzezieckiego i
Nocuń czyta się bez większych problemów – jest logicznie, czytelnie,
przejrzyście. Mimo braków wiedzy, nie czułam oporu podczas lektury. Autorzy
swoją wiedzą o Armenii dzielą się w sposób bardzo przystępny. To nie są tylko
suche fakty, bardziej ludzkiego wymiaru tej książce nadają wplecione w nią
historie pojedynczych osób – działaczy o prawa człowieka w Armenii, matek,
które potraciły podczas wojny swoich synów, osób związanych blisko z czołowymi
politykami, zwyczajnych ludzi, którym przyszło żyć w tym kraju.
Armenia. Karawany śmierci jak najbardziej spełnia swoją
informacyjną funkcję: przekazuje wiedzę, objaśnia zjawiska, przybliża fakty (tu
duży plus za mapy umieszczone na początku książki, będące cenną pomocą dla
mniej zorientowanego w geografii Armenii czytelnika). Dobrze i lekko się ją
czyta, choć tematy porusza ciężkie. Literacko pozostawia jednak niedosyt. Czuć,
że za książkę zabrali się dziennikarze – fakty są, ale stronie stylistycznej
książki brakuje polotu. Tu nie ma pięknych zdań, poruszających puent, czy
sentencji, które chciałoby się podkreślić, by do nich powracać. Jest bardzo
poprawnie, ale bez szału. I tylko dlatego uznaje, że jest to książka dobra, nawet
bardzo dobra, ale na pewno nie świetna.
P.S. A jednak Ormianie trwają. Wielki mały naród wędruje przez stulecia niczym karawana po pustyni. Wędrówce towarzyszy przelana krew, ostatnie dekady w historii Armenii są pełne przemocy i bólu. Żywe jest wspomnienie czystek, wojny, prześladowań, żywa jest pamięć o karawanach śmierci. Zagłada czai się na każdym zakręcie historii.
Teraźniejszość pisze Armenii nowy rozdział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz