Ziemowit Szczerek znów zabiera
nas do Mordoru. Znów przemierza Ukrainę wzdłuż i wszerz. Znów, to co widzi,
przefiltrowuje przez swoje Ja. I znów robi to świetnie. Jest tu spokojniej niż W przyjdzie Mordor i nas zje, ale wydaje
mi się, że treściwiej. Tatuaż z tryzubem jest
świetny. I na tym w zasadzie mogłabym już zakończyć.
Jestem w stanie sobie wyobrazić,
że ktoś nie lubi Szczerka. Za jego specyficzny styl, w którym nie stroni od
dosadnego języka, ironii, słowotoku. Jestem w stanie zrozumieć, że kogoś może męczyć
jego narracja, jego nietypowe postrzeganie rzeczywistości. Nawet jestem w
stanie zrozumieć, że jego historie mogą drażnić i irytować. Bo mogą. Jednak to
wszystko, co wymieniłam wyżej, to jest właśnie to, co ja w Szczerku lubię.
Czytanie Tatuażu z tryzubem jest trochę jak przygoda i fascynująca podróż w
towarzystwie niebanalnego towarzysza. Nie wiesz, gdzie zawiedzie Cię kolejny
rozdział, nie wiesz, co Cię w nim spotka i nie wiesz, jakie będą tego
konsekwencje. Lwów, Kijów, Donbas, Odessa i te mniej oczywiste kierunki jak Truskawiec,
czy maleńka Turka tuż przy polskiej granicy – w te i nie tylko te miejsca
zabierze nas autor.
Tatuaż z tryzubem to podróż po dzisiejszej Ukrainie i nie po tej,
którą widujemy w telewizyjnych relacjach. Choć Majdan, Donbas też się tu
pojawiają, nie są głównym tematem. Jak pisze sam autor – zabiera nas w podróż
przez tworzące się państwo, państwo nieidealne, postapokaliptyczne, pełne
sprzeczności. Państwo, które przed sobą ma długą drogę. Szczerek na swój sposób
próbuje nam wytłumaczyć Ukrainę, pomaga zrozumieć, dlaczego choć jesteśmy tak
bliskimi sąsiadami, dzieli nas epoka.
Ukraina oczami Szczerka wciąga,
fascynuje, bawi i jednocześnie przeraża. To opowieść o państwie, które pogubiło
drogę, któremu wciąż wiatr w oczy, któremu tak bardzo nie idzie, choć przecież
tak bardzo chce zmian. To opowieść o kraju podzielonym – geograficznie i
mentalnie – na zachód i wschód, o kraju, w którym jeden jego koniec nie rozumie
drugiego. O kraju, w którym teoretycznie jest cudownie i wszyscy mają się
świetnie, a który w rzeczywistości sypie się, rozpada i wszystko działa w nim
na pół gwizdka.
Szczerek nie upiększa i nie
idealizuje. Wręcz przeciwnie - wali całą prawdę prosto między oczy i nie ubiera
jej w piękne słowa. O Ukrainie pisze szczerze i bezkompromisowo. Często bardzo
dosadnie. Jest świetnym obserwatorem i potrafi odpowiednie dać rzeczy słowo.
Rozdział o przejściu granicznym w Medyce to świetny przykład jego możliwości.
Zresztą cała książka jest taka - ironiczna, miejscami zabawna, a w gruncie
rzeczy bardzo gorzka.
Tatuaż z tryzubem jest mniej pokręcony niż Przyjdzie Mordor i nas zje, mniej efekciarski, mniej przegięty i
mniej w nim jazdy po bandzie. Jednak trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to
wciąż reportaż, czy coś na pograniczu reportażu i odautorskiej fantazji.
Czytając Szczerka trzeba liczyć się z tym, że w jego tekstach prawda przeplata
się z wyobrażeniem i pewne rzeczy trzeba sobie przefiltrować.
Jakby jednak nie patrzył - świetna
książka.
świetna recenzja.
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
OdpowiedzUsuń