29 grudnia 2015

Jaskółka, kot, róża, śmierć - Håkan Nesser

Kiedy 560 stron pęka w jeden dzień, coś musi być na rzeczy. Ale czy rzeczywiście jest?


Lubię Nessera, ale ostatnio jakoś nie było nam po drodze. Sprawa Ewy Moreno była – delikatnie mówiąc – taka sobie. W związku z tym nie liczyłam na cud przy części dziewiątej, a jednak Jaskółka, kot, róża, śmierć mnie zaskoczyła.  

Początek jest świetny. Już w pierwszym rozdziale poznajemy głównego sprawcę zamieszania. Pana, który roboczo dostanie ksywę „Dusiciel”. I to „Dusiciel” nie byle jaki, bo z zacięciem literackim i fantazją do fałszywych nazwisk. Z rozdziału na rozdział poznajemy jego losy i mroczne zakręty umysłu. Przyglądamy się niebezpiecznym relacjom, w które wciąga swoje ofiary. Morderca okaże się na tyle sprytny i nieuchwytny, że w sprawę włączy się sam Van Veeteren, dotychczas szukający wytchnienia od pracy w policji w antykwariacie.

Dziewiątą część czyta się bardzo dobrze. Wciąga od pierwszych stron i trzyma w napięciu. Nie mogłam się od niej oderwać, a że nie musiałam, to czytałam z przejęciem i wypiekami na twarzy. Nesserowi naprawdę udała się ta historia, choć ma też swoje słabe strony, ale o tym na końcu. Wyjątkowo inteligentny, przebiegły i pozbawiony skrupułów morderca z mocno zwichrowaną psychiką. Dorzućmy do tego niczego nie spodziewające się ofiary i wyjątkowo skomplikowany emocjonalno-seksualny trójkąt z nieletnią w roli głównej - czujecie klimat? Po prostu aż chciało się wiedzieć, co będzie dalej. 

Duży plus za przywrócenie Van Veeterena z niebytu. To on tworzy tu klimat i to on jest najmocniejszą stroną tej serii. Dobrze znów poobserwować go w akcji, śledzić jego tok rozumowania i uczestniczyć w mniej lub bardziej filozoficznych przemyśleniach. Wysłuchiwać ciętych uwag pod adresem policyjnych kolegów również. Dobry początek, świetnie zapowiadająca się historia, niebanalny morderca i Van Veeteren w roli głównej to największe te plusy tej części.

Żeby nie było jednak tak słodko, Jaskółka, kot, róża, śmierć ma też – niestety – swoje słabe strony. A kumulacja ich następuje w zakończeniu. Zamiast więc rozwalającego na łopatki finału, mamy rozczarowanie i poczucie, że autor w pewnych kwestiach przesadził, a pewnych zwyczajnie nie dokończył. Zabrakło mi wyjaśnienia, czym kierował się morderca i co tak naprawdę siedziało w jego głowie. Nesser od początku coś tam sugeruje, naprowadza, podrzuca nowe tropy, które stawiają fakty w zupełnie innym świetle. Aż się prosi, by na koniec wytłumaczyć powody, dla których „Dusiciel” zaczyna mordować, wyjaśnić pewne kwestie z jego przeszłości, podrążyć temat. A tu nic. I trochę lipa, bo akurat ten wątek był najbardziej emocjonujący. No trudno. Rzecz druga, do której się przyczepię, to nieco przekombinowany finał, w którym zupełnie niepotrzebnie pojawia się pewna postać, która niepotrzebnie nawywija, a w sumie nic nowego nie wniesie. Nie mogę zdradzić więcej szczegółów, przekonacie się sami, o co mi chodzi, jak przeczytacie. Podejrzewam, że jak zwykle chodzi o to, by całej historii nadać drugie dno i znaleźć pretekst do rozważań nad kwestią winy i kary, ale tym razem było to trochę naciągane.

Podsumowując Jaskółka, kot, róża, śmierć to w sumie całkiem niezła lektura, trzymająca w napięciu, zapewniająca rozrywkę na jeden – góra dwa – wieczory. Tylko ma jeden zasadniczy feler – siada w niej finał. A tak poza tym – jak ktoś lubi Nsessera, to wybaczy, ale z ulgą pomyśli, że przed nim na szczęście już tylko dziesiąta część. Seria o Barbarottim trzymała poziom do końca. Seria o Van Veeterenie stopniowo siada. Nie oczekuję już fajerwerków, a jedynie w miarę rozsądnego i trzymającego poziom zakończenia serii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz