Kiedy 560 stron pęka w jeden
dzień, coś musi być na rzeczy. Ale czy rzeczywiście jest?
Lubię Nessera, ale ostatnio jakoś
nie było nam po drodze. Sprawa Ewy Moreno
była – delikatnie mówiąc – taka sobie. W związku z tym nie liczyłam na cud
przy części dziewiątej, a jednak Jaskółka,
kot, róża, śmierć mnie zaskoczyła.
Początek jest świetny. Już w
pierwszym rozdziale poznajemy głównego sprawcę zamieszania. Pana, który roboczo
dostanie ksywę „Dusiciel”. I to „Dusiciel” nie byle jaki, bo z zacięciem
literackim i fantazją do fałszywych nazwisk. Z rozdziału na rozdział poznajemy
jego losy i mroczne zakręty umysłu. Przyglądamy się niebezpiecznym relacjom, w
które wciąga swoje ofiary. Morderca okaże się na tyle sprytny i nieuchwytny, że
w sprawę włączy się sam Van Veeteren, dotychczas szukający wytchnienia od pracy
w policji w antykwariacie.
Dziewiątą część czyta się bardzo
dobrze. Wciąga od pierwszych stron i trzyma w napięciu. Nie mogłam się od niej
oderwać, a że nie musiałam, to czytałam z przejęciem i wypiekami na twarzy.
Nesserowi naprawdę udała się ta historia, choć ma też swoje słabe strony, ale o
tym na końcu. Wyjątkowo inteligentny, przebiegły i pozbawiony skrupułów morderca z mocno zwichrowaną psychiką. Dorzućmy do tego niczego nie spodziewające się ofiary i wyjątkowo skomplikowany emocjonalno-seksualny trójkąt z nieletnią w roli głównej - czujecie klimat? Po prostu aż chciało się wiedzieć, co będzie dalej.
Duży plus za przywrócenie Van Veeterena z niebytu. To on tworzy
tu klimat i to on jest najmocniejszą stroną tej serii. Dobrze znów poobserwować
go w akcji, śledzić jego tok rozumowania i uczestniczyć w mniej lub bardziej
filozoficznych przemyśleniach. Wysłuchiwać ciętych uwag pod adresem policyjnych
kolegów również. Dobry początek, świetnie zapowiadająca się historia,
niebanalny morderca i Van Veeteren w roli głównej to największe te plusy tej
części.
Żeby nie było jednak tak słodko, Jaskółka, kot, róża, śmierć ma też –
niestety – swoje słabe strony. A kumulacja ich następuje w zakończeniu. Zamiast
więc rozwalającego na łopatki finału, mamy rozczarowanie i poczucie, że autor w
pewnych kwestiach przesadził, a pewnych zwyczajnie nie dokończył. Zabrakło mi wyjaśnienia,
czym kierował się morderca i co tak naprawdę siedziało w jego głowie. Nesser od
początku coś tam sugeruje, naprowadza, podrzuca nowe tropy, które stawiają
fakty w zupełnie innym świetle. Aż się prosi, by na koniec wytłumaczyć powody,
dla których „Dusiciel” zaczyna mordować, wyjaśnić pewne kwestie z jego
przeszłości, podrążyć temat. A tu nic. I trochę lipa, bo akurat ten wątek był
najbardziej emocjonujący. No trudno. Rzecz druga, do której się przyczepię, to
nieco przekombinowany finał, w którym zupełnie niepotrzebnie pojawia się pewna
postać, która niepotrzebnie nawywija, a w sumie nic nowego nie wniesie. Nie
mogę zdradzić więcej szczegółów, przekonacie się sami, o co mi chodzi, jak
przeczytacie. Podejrzewam, że jak zwykle chodzi o to, by całej historii nadać
drugie dno i znaleźć pretekst do rozważań nad kwestią winy i kary, ale tym
razem było to trochę naciągane.
Podsumowując Jaskółka, kot, róża, śmierć to w sumie całkiem niezła lektura,
trzymająca w napięciu, zapewniająca rozrywkę na jeden – góra dwa – wieczory.
Tylko ma jeden zasadniczy feler – siada w niej finał. A tak poza tym – jak ktoś
lubi Nsessera, to wybaczy, ale z ulgą pomyśli, że przed nim na szczęście już
tylko dziesiąta część. Seria o Barbarottim trzymała poziom do końca. Seria o
Van Veeterenie stopniowo siada. Nie oczekuję już fajerwerków, a jedynie w miarę
rozsądnego i trzymającego poziom zakończenia serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz