W rodzinie ojca mego czytało się trochę jak katolickie
science-fiction. Trudno uwierzyć, że to może być prawda.
Słuchacze Radia Maryja, widzowie
Telewizji Trwam, jedynych mediów w Polsce, które ich zdaniem nadają na falach
prawdy. Ta książka jest o nich – o ludziach, dla których postać Tadeusza
Rydzyka stała się obiektem kultu, a głoszone przez niego poglądy świętą racją.
Wnikniemy w to środowisko bardzo głęboko i poznamy je od samego środka. Popatrzymy
na nie oczami autora, który na potrzeby książki na chwilę stanie się nawet
studentem założonej przez Ojca Dyrektora uczelni Wyższej Szkoły Kultury
Społecznej i Medialnej, dotrze do samego serca Radia Maryja – co więcej zmówi
na jego antenie wspólną modlitwę.
Reportaż W rodzinie ojca mego podzielony jest na rozdziały, a każdy z nich
opowiada inną historię. Jest więc krótka historia Pani Jadzi, kiedyś krawcowej
w pracowni teatralnej, dziś obrończyni krzyża na warszawskim Krakowskim Przedmieściu.
Jest i o księdzu, który potępia homoseksualizm sam jednocześnie sypiając z
panami. Jest o mężczyźnie, który zabił swoją żonę, bo nie była wystarczająco
pobożna. Ale są też tu i osoby znane nam z pierwszych stron gazet, takie jak
posłanka Krystyna Pawłowicz, czy aktor Jerzy Zelnik. Marcin Wójcik nie tylko
wysłuchuje ich historii, ale także wnika w ich życie, wchodzi w ich skórę. Wraz
z nimi protestuje pod siedzibą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w obronie
Telewizji Trwam. Z tych historii wyłania się trochę śmieszny, a trochę straszny
obraz osób fanatycznych, zaciekłych, zakłamanych, ślepo zapatrzonych w postać
Ojca Rydzyka. Zepchnięci na margines społeczeństwa, niezrozumiani, znaleźli
swoją przystań u jego boku, odwdzięczając mu się ślepym oddaniem i posłuszeństwem.
Problem z tą książką polega na tym,
że potwierdza ona z góry założoną przez autora tezę, że to środowisko jest spaczone,
oderwane od rzeczywistości, wszędzie węszące spisek i wypełnione mniej lub
bardziej pokręconymi osobowościami. Nie po drodze mi z Ojcem Rydzykiem, nie
wyznaję jego ideałów i nie wpuszczam katolickiego głosu do swojego domu, ale
nawet mi przeszkadzał taki stronniczy obraz. Zabrakło mi tu jakiegoś
pozytywnego elementu. Jakiejś przeciwwagi. Jakiejś chociaż minimalnej próby
wzbudzenia w czytelniku czegoś więcej niż niechęci. Czy naprawdę nie ma w tym
kręgu nikogo, kto budził by jakieś pozytywne odczucia? Zmęczyła mnie ta książka
i już w połowie miałam dość uderzania w ten sam i niezmienny ton potępienia. Trochę
miałam wrażenie, że autor – sam przez siedem lat związany z katolicką gazetą Gość niedzielny – próbuje się zemścić,
odegrać. Tylko za co? Rozumiem, że będąc w środku, można widzieć i wiedzieć więcej,
ale można też się uprzedzić i zatracić obiektywny punkt widzenia. Autor chyba
ma z tym problem.
Podsumowując – W rodzinie ojca mego miało dziwić,
szokować, wzbudzać niechęć i świetnie to robi. Szkoda, że nie niesie za sobą
niczego więcej.
Hmm, jeżeli tak się na to spojrzy, to faktycznie wychodzi z tej książki męczący religijny "hejt". Dobrze, że po nią nie sięgnęłam - wystarczająco jestem uprzrdzona do fanatyków religijnych i właśnie brakuje mi takich sensownych historii na temat mądrego podejścia do wiary.
OdpowiedzUsuńPodobno "Imperator" jest lepszy. Bardziej obiektywny. Choć inni blogerzy książkę Wójcika chwalą.
OdpowiedzUsuń