30 kwietnia 2015

W rodzinie ojca mego - Marcin Wójcik

W rodzinie ojca mego czytało się trochę jak katolickie science-fiction. Trudno uwierzyć, że to może być prawda.


Słuchacze Radia Maryja, widzowie Telewizji Trwam, jedynych mediów w Polsce, które ich zdaniem nadają na falach prawdy. Ta książka jest o nich – o ludziach, dla których postać Tadeusza Rydzyka stała się obiektem kultu, a głoszone przez niego poglądy świętą racją. Wnikniemy w to środowisko bardzo głęboko i poznamy je od samego środka. Popatrzymy na nie oczami autora, który na potrzeby książki na chwilę stanie się nawet studentem założonej przez Ojca Dyrektora uczelni Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, dotrze do samego serca Radia Maryja – co więcej zmówi na jego antenie wspólną modlitwę.

Reportaż W rodzinie ojca mego podzielony jest na rozdziały, a każdy z nich opowiada inną historię. Jest więc krótka historia Pani Jadzi, kiedyś krawcowej w pracowni teatralnej, dziś obrończyni krzyża na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. Jest i o księdzu, który potępia homoseksualizm sam jednocześnie sypiając z panami. Jest o mężczyźnie, który zabił swoją żonę, bo nie była wystarczająco pobożna. Ale są też tu i osoby znane nam z pierwszych stron gazet, takie jak posłanka Krystyna Pawłowicz, czy aktor Jerzy Zelnik. Marcin Wójcik nie tylko wysłuchuje ich historii, ale także wnika w ich życie, wchodzi w ich skórę. Wraz z nimi protestuje pod siedzibą Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w obronie Telewizji Trwam. Z tych historii wyłania się trochę śmieszny, a trochę straszny obraz osób fanatycznych, zaciekłych, zakłamanych, ślepo zapatrzonych w postać Ojca Rydzyka. Zepchnięci na margines społeczeństwa, niezrozumiani, znaleźli swoją przystań u jego boku, odwdzięczając mu się ślepym oddaniem i posłuszeństwem.

Problem z tą książką polega na tym, że potwierdza ona z góry założoną przez autora tezę, że to środowisko jest spaczone, oderwane od rzeczywistości, wszędzie węszące spisek i wypełnione mniej lub bardziej pokręconymi osobowościami. Nie po drodze mi z Ojcem Rydzykiem, nie wyznaję jego ideałów i nie wpuszczam katolickiego głosu do swojego domu, ale nawet mi przeszkadzał taki stronniczy obraz. Zabrakło mi tu jakiegoś pozytywnego elementu. Jakiejś przeciwwagi. Jakiejś chociaż minimalnej próby wzbudzenia w czytelniku czegoś więcej niż niechęci. Czy naprawdę nie ma w tym kręgu nikogo, kto budził by jakieś pozytywne odczucia? Zmęczyła mnie ta książka i już w połowie miałam dość uderzania w ten sam i niezmienny ton potępienia. Trochę miałam wrażenie, że autor – sam przez siedem lat związany z katolicką gazetą Gość niedzielny – próbuje się zemścić, odegrać. Tylko za co? Rozumiem, że będąc w środku, można widzieć i wiedzieć więcej, ale można też się uprzedzić i zatracić obiektywny punkt widzenia. Autor chyba ma z tym problem.

Podsumowując – W rodzinie ojca mego miało dziwić, szokować, wzbudzać niechęć i świetnie to robi. Szkoda, że nie niesie za sobą niczego więcej.

2 komentarze:

  1. Hmm, jeżeli tak się na to spojrzy, to faktycznie wychodzi z tej książki męczący religijny "hejt". Dobrze, że po nią nie sięgnęłam - wystarczająco jestem uprzrdzona do fanatyków religijnych i właśnie brakuje mi takich sensownych historii na temat mądrego podejścia do wiary.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobno "Imperator" jest lepszy. Bardziej obiektywny. Choć inni blogerzy książkę Wójcika chwalą.

    OdpowiedzUsuń