Drażni mnie trochę Jo Nesbo.
Drażni, bo jest nierówny. A ja nie mogę jednoznacznie powiedzieć – lubię go,
czy jednak nie. Niby czyta się go dobrze, ale jak dla mnie więcej tu sensacji
niż kryminału.
W ostatniej części, zamykającej
tzw. trylogię z Oslo, Harry stacza się na samo dno. Jego przedłużająca się
nieobecność w pracy, spowodowana alkoholowym ciągiem, nadwyręża już i tak
nadwątlone zaufanie przełożonych. W efekcie – na biurko naczelnego Biura
Kryminalnego trafia wypowiedzenie. Jest jednak sezon urlopowy, policja cierpi
na braki kadrowe, a w mieście grasuje seryjny zabójca, który okalecza swoje
ofiary, a w miejscu zbrodni pozostawia znak pentagramu. Bjarne Møller nie ma
wyjścia – w sprawę tzw. „kuriera śmierci” musi zaangażować Harrego, a ten
ostatni znów – musi wytrzeźwieć.
Sam pomysł z seryjnym zabójcą,
który działa według sobie tylko znanego klucza, zawsze o krok przed policją
jest całkiem niezły i już to powoduje, że jesteśmy ciekawi, co tu się właściwie
wydarzy. A dzieje się jak zwykle u Nesbo sporo, choć w Pentagramie – w porównaniu do
Trzeciego klucza - udało się trochę autorowi powściągnąć wodze fantazji.
Wciąż jednak z zamiłowaniem kluczy, zmyla tropy i wprowadza w błąd czytelnika,
choć czasem miałam wrażenie, że tych ślepych wątków jest trochę za dużo.
Zakończenie niespodziewane, ale jak na mój gust trochę naciągane.
Podobnie jest też z wątkiem
dotyczącym Toma Waalera, dobrze znanemu czytelnikowi z poprzednich części. Nie
ukrywam, że właśnie rozwiązania tej historii byłam najbardziej ciekawa. I co tu
dużo mówić – nie jestem przekonana. Taki cwany dotąd Waaler, wiecznie w
konflikcie z Harrym, niespodziewanie składa mu szemraną propozycje współpracy?
Czemu, po co? Tego chyba autor sobie nie doprecyzował, a mi jako czytelnikowi
ciężko to było zrozumieć. Ostatecznie jednak Harry wyrównuje stare porachunki i
to w takim typowo nesbowskim stylu – czyli efekciarsko, na bogato i z
przytupem. Jakby nie można było zwyczajniej.
Choć jak na mój gust Nesbo ma
tendencję do przesady i bliżej mu do sensacji niż kryminału (a za sensacją nie
przepadam) to paradoksalnie od Pentagramu
nie mogłam się oderwać. I jest to chyba zasługa wykreowanych przez Nesbo
bohaterów. Co jak co, ale to idzie mu dobrze. Każda z postaci ma swój
charakterystyczny rys i obdarzona jest takimi cechami, które z miejsca wywołują
w nas konkretne emocje. Jest Harry, którego z całym jego bagażem wad po prostu
nie da się nie lubić. W opozycji do niego jest Tom Waaler – śliski, dwulicowy,
niebezpieczny typ. Nabierająca zaledwie kształtu, ale już budząca sympatię
Beate. Kobieca i silna Rakel. I cała reszta naprawdę solidnie i wiarygodnie
zbudowanych postaci. To chyba to przywiązało mnie do serii na tyle, że choć
podchodzę do Nesbo z pewną dozą nieufności, to gdzieś tam jednak z czytania mam
frajdę.
Gdybym miała podsumować całą
trylogię, to Czerwone gardło i Pentagram jestem na tak. Trzeci klucz niekoniecznie. Całość –
trzyma się kupy, choć za dużo fajerwerków.
Moja ulubiona cześć z serii ;-)
OdpowiedzUsuńA moja "Pierwszy śnieg". Póki co, bo reszta serii jeszcze przede mną :)
Usuń