26 stycznia 2015

Tańczące niedźwiedzie - Witold Szabłowski

Moje pierwsze spotkanie z Witoldem Szabłowskim to zbiór reportaży z Turcji Zabójca z miasta moreli, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Potem był Nasz mały PRL. Pół roku w M-3 z trwałą, wąsami i maluchem, którego idea mnie nie przekonała, więc było lekkie rozczarowanie. Dlatego do kolejnej książki autora Tańczące niedźwiedzie podeszłam na spokojnie, bez większych oczekiwań, żeby właśnie rozczarowania uniknąć. I zrobiłam dobrze.


Tańczące niedźwiedzie. Reportaże z transformacji podzielone są na dwie części. Pierwsza opowiada o mieszkających w Bułgarii niedźwiednikach i ich podopiecznych – tytułowych tańczących niedźwiedziach. Jeszcze niedawno można było je spotkać na ulicach miast, plażach, kurortach. Wiedzione na łańcuchach, posłusznie i bezwolnie wykonywały polecenia swoich właścicieli. Poddawane tresurze, trzymane w domowych obejściach, pojone alkoholem, karmione ludzkim jedzeniem – zatraciły swój naturalny instynkt i stały się maszynkami do robienia pieniędzy. Aż przyszedł rok 2007 - Bułgaria wstąpiła do Unii Europejskiej, a ta zakazała podobnych praktyk. Niedźwiedzie zostały odebrane swoim opiekunom i umieszczone w specjalnym rezerwacie. Wstąpiły na swoją niedźwiedzią drogę do wolności – niezrozumiałą, trudną, nie zawsze zakończoną sukcesem.

O podobnej drodze opowiada część druga. Jednak tu bohaterami są konkretne kraje i ich mieszkańcy, nie zawsze zadowoleni z zachodzących zmian i kierunku ustrojowej transformacji. Mamy tu więc i historię Kubańczyków drżących o życie Fidela Castro; i Gruzinów z szacunkiem i uwielbieniem wspominających Stalina, nie rozumiejących dlaczego w innych krajach uchodzi za zbrodniarza. Jest i polski akcent: Lady Peron, bezdomna Polka, żyjąca na dworcu w Londynie i mieszkańcy polskiej wioski Hobbitów. Każdy z nich na swój sposób szuka swojego miejsca w życiu, a ich droga do wolności też nie okazuje się lekka.

W zamyśle autora obie części mają się zazębiać. Dlatego rozdziały z części drugiej opatrzone są cytatami z części pierwszej, tak aby czytelnikowi łatwiej było zrozumieć związki pomiędzy tymi historiami. Szczerze mówiąc ja nie zawsze je dostrzegałam i nie wiem, co tak naprawdę wspólnego mogą mieć polscy Hobbici z hibernacją niedźwiedzi. Momentami taka budowa książki wydawała mi się trochę na siłę i miałam wrażenie, że autor może i miał dobry pomysł, tylko w trakcie realizacji okazało się, że tekstów do tego trochę przymało, więc uszył z tego, co miał i efekt jest taki, jaki jest. Trochę o tym, trochę o tamtym, niby o czymś, a jakby o niczym.

Oceniając całość to lepiej wypada część pierwsza. Spójna historia, którą czyta się z początku z lekkim, a z czasem z coraz większym zaciekawianiem. Dobrze opowiedziana, bo poznajemy punkt widzenia obu stron: i niedźwiedników, i pracowników rezerwatu, a każdy z nich ma swoje racje. Część druga wypada nieco słabiej, bo choć przyświeca jej jasna idea, to sprawia wrażenie przypadkowo posklejanych tekstów. Niektóre z nich są całkiem ciekawe, niektóre zwyczajnie przeciętne, niektóre wrzucone trochę z przypadku.

Jest jednak coś za co Witolda Szabłowskiego cenię sobie bardzo. Nawet jak mu całość nie wyjdzie, nawet jak coś tam w niej zgrzyta, to warsztat i pióro ma takie, że tylko pozazdrościć. Mistrzowskie puenty, tekst zbudowany tak, że niemal się przez niego płynie, lekko i gładko napisany, wyważony. W zasadzie Tańczące niedźwiedzie czytają się same, a my mamy z tego czystą przyjemność.

Choć czepiam się całości i mam lekkie poczucie niedosytu oraz świadomość, że Szabłowskiego stać na więcej, to zgodzę się z Adamem Wajrakiem, którego słowa widnieją na okładce, że Tańczące niedźwiedzie to reportaż o tym, […] jak słodko zwodnicza może być niewola i jak gorzki bywa smak wolności. Sama nie ujęłabym tego lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz