Odwołuję swoje słowa. Po lekturze
trzeciej części cyklu o Sebastianie Bergmanie śmiem twierdzić, że porównanie do
Stiga Larssona i Heninga Mankella to dla duetu Michael Hjorth i Hans Rosenfeldt
trochę za duży komplement.
Jesień. Dwie samotne turystki wędrujące
szlakiem Trójkąta Jämtlandu przypadkowo odkrywają ludzki szkielet. Kiedy na
miejsce przybywa lokalna policja, okazuje się, że ciał jest więcej: czworo
dorosłych i dwoje dzieci. Śledztwo przejmuje Kryminalna Policja Krajowa na
czele z Torkelem Höglundem. Z luźno powiązanych ze sobą wątków próbują złożyć
całość, jednak śledztwo okazuje się znacznie bardziej skomplikowane, niż na
początku przypuszczali.
Grób w górach nie powinien mieć niemal pięciuset stron. Nie
powinien mieć nawet połowę tego. Jeśli autorzy potrzebowali pretekstu, żeby
pociągnąć wątki osobiste Sebastiana Bergmana, Vanji Lithner, Urszuli Andresson,
Billego Rosena i Torkela Höglunda, to mogli się nieco bardziej wysilić, bo
wątek kryminalny wypadł naprawdę blado. Nic się tam nie działo. Nic. Nuda i
flaki z olejem. Przysnąć można było. Chłopaki, co się stało? Tak dobrze szło i
siadło…
Grób w górach byłby znacznie lepszą pozycją, gdyby miał stron sto.
Może ciut więcej. I ograniczał się tylko do wątków osobistych. Co prawda nie
byłby wtedy kryminałem, ale za to miałby szansę być całkiem niezłą powieścią
obyczajową. A tak mamy to co mamy, czyli słaby kryminał, którego nie ratują
całkiem dobrze i ciekawie poprowadzone losy głównych bohaterów. Sebastian,
którego nawet zaczęłam delikatnie lubić w części drugiej, znów namieszał i
okazał się być większym dupkiem i egoistą niż można było przypuszczać. Równie
ciekawie rozwijają się losy Vanji i jej ojca. Nawet w życiu poukładanej i
zawsze przewidującej Ursuli wydarzy się trzęsienie ziemi, które wszystko
postawi do góry nogami. Najlepsza jednak z tej całej książki jest ostatnia
strona, zdradzę więcej – ostatni akapit. Jeśli autorzy zamierzają kontynuować
serię, to jestem naprawdę ciekawa, co będzie dalej i jak potoczą się losy
bohaterów. Ale jeśli chodzi o śledztwo, to liczę na znacznie więcej.
Zabrakło mi natomiast postaci Thomasa Haraldssona, nieudolnego policjanta, a potem rozpaczliwie niekompetentnego dyrektora więzienia o zaostrzonym rygorze, który pojawił się w tomie pierwszym i drugim. Co prawda jego chora ambicja i wyjątkowy talent do spieprzania wszystkiego za co się zabrał były wyjątkowo irytujące, ale jego obecność dodawała pewnego smaczku. Mistrz zamieszania, chaosu i głupoty, który nie raz zalazł ekipie z Krajowej Policji Kryminalnej za skórę. W tej części trochę mi go brakowało, może śledztwo wypadłoby nieco lepiej, gdyby miał w nim swój wątpliwy udział.
Podsumowując: trzecia część to
spore rozczarowanie. Nieoczekiwane zwroty w życiu bohaterów, przy marnym i
nudnym wątku kryminalnym, nie wystarczą by poczuć pełną satysfakcję z lektury.
Nie udało się tym razem. Panowie nie wytrzymali tempa. Świetny debiut. Wciąż
dobra część druga, choć bez fajerwerków. I część trzecia, której mogłoby nie
być. Sorry chłopaki, ale lądujecie półkę niżej niż Larsson i Mankell.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz