Po doskonałej W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa i
bardzo dobrej Czuły punkt. Teatr, naziści
i zbrodnia nie miałam żadnych wątpliwości, żeby sięgnąć po kolejną książkę
Elisabeth Åsbrink 1947. Świat zaczyna się teraz. Wątpliwości
pojawiły się dopiero po lekturze i choć minął już tydzień odkąd przeczytałam tę
książkę, wciąż nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć, co właściwie o niej myślę.
A wrażenia mam mieszane.
Mieszane, bo zaskoczyła mnie
konstrukcja książki. Miesiąc po miesiącu autorka opisuje wydarzenia, które
miały miejsce w 1947 roku i które znacząco wpłynęły na obraz świata. Konstrukcja
poniekąd logiczna, ale przysparzająca nieco trudności w odbiorze. Ciężko mi
przyszło poruszanie się pomiędzy urwanymi wątkami, które wracały w kolejnych
rozdziałach, przynosząc nowe treści, fakty, daty, nazwiska. Towarzyszyło mi spore
poczucie chaosu, w którym nie umiałam się odnaleźć. Tym bardziej, że historia
nie jest moją najmocniejszą stroną, nie umiem się w niej poruszać linearnie,
dostrzegać powiązań i wyciągać z nich wnioski. Taka dysfunkcja, co zrobić.
Dlatego podział na miesiące, rwane wątki i powracanie do nich po jakimś czasie
wyjątkowo mi nie leżały.
Z pewnym rozczarowaniem odłożyłam
książkę, ale nie dawała mi ona spokoju, wciąż wracała i leżała na wątrobie. I
przyszło olśnienie…
Tej książki nie dało się napisać
inaczej! Nie miałaby wtedy ona tej siły rażenia, bo przecież coś w niej jest,
skoro po tygodniu nie daje spokoju. Autorka przeplata w swojej książce wydarzenia
ważne, z tymi na pozór mniej ważnymi, historyczne z politycznymi, osobiste z
kulturalno-społecznymi. Czerpiąc z różnych źródeł, z wrodzoną sobie
dziennikarską skrupulatnością, tworzy portret roku przełomu – już po II wojnie
światowej, ale wciąż jeszcze w długotrwałym procesie kształtowania i budowania
się na nowo.
Kiedy ONZ próbowało rozwiązać
kwestię Palestyny; kiedy świat deklarował, że „nigdy więcej”; kiedy odradzały
się ruchy faszystowskie w Europie, a prawnik Robert Lemkin walczył o
sformułowanie pojęcia „ludobójstwa”, wtedy Dior zaprezentował swoją nową
kolekcję, która wzbudziła kontrowersje w świecie mody, George Orwell tworzył
swoje największe dzieło, a Simone de Beauvoir romansuje z Nelsonem Algrenem. Rzeczy
wielkie, mieszają się z tymi na pozór błahymi, kultura z polityką, historie
prywatne, z tymi o charakterze ogólnoświatowym. Bo w ogromie tych wydarzeń,
które miały miejsce w 1947 roku autorka przemyca prywatę – historię swojego
ojca.
Bo czyż nie tak właśnie
skonstruowany jest świat? Świat, w którym obok rzeczy wielkich, dzieją się te
drobne, wydarzenia o znaczeniu politycznym przeplatają się z małymi, ludzkimi
dramatami, śmiech ze łzami, narodziny ze śmiercią. A z pozoru błahe wydarzenia
po latach okazują się tymi, które wpłynęły na kształt świata.
I tak sobie dochodzę do wniosku,
że bardzo mądrą, choć niełatwą w odbiorze książkę napisała po raz kolejny
Elisabeth Åsbrink. Książkę zmuszającą
do refleksji, nie dającą spokoju, żyjącą w głowie jeszcze jakiś czas po jej
skończeniu. I mogę sobie marudzić na jej konstrukcję, mogę mieć mieszane
uczucia, ale mogę też z czystym sumieniem powiedzieć, że przeczytać tę książkę
warto. Choć trudna, choć z pozoru chaotyczna, a jednocześnie cholernie mądra,
pouczająca i głęboka. No i jak wszystkie książki autorki – świetnie napisana. Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz