On miał gotową fabułę, ona –
warsztat. On spędził lata w Moskwie – najpierw jako korespondent, potem
przedsiębiorca i finansista. Nie jedno widział, nie jednego poznał, obracał się
w świecie polityków i oligarchów. Ona jego historii nadała szlif, wyrzuciła co
niepotrzebne, zredagowała, nadała nowy kształt. Mroczna Moskwa szwedzkim okiem,
thriller polityczny osadzony w putinowskiej Rosji, rosyjska dusza i szwedzki
chłód. Co mogło tu pójść nie tak? Wszystko…
Ogromny apetytem, z którym
usiadłam do tej książki, malał ze strony na stronę. W osobistym rankingu
„rozczarowanie roku”, ta książka zajęłaby pierwsze miejsce. Zestaw z pozoru
idealny, okazał się wielkim, nudnym i przydługim nic. A ja, frajerka,
sprezentowałam sobie od razu całą trylogię…
Szwedzki finansista, Tom Blixen,
otrzymuje niepowtarzalną szansę – współpraca z RusOilem, potentatem na rynku
naftowym, wydaje się być okazją życia. Niestety nie jest. Interes życia okazuje
się być nieczystą grą, w której Blixen jest tylko pionkiem, ofiarami – jego
najbliżsi przyjaciele.
Brzmi zachęcająco? Owszem, brzmi.
W rzeczywistości jest jednak inaczej. Pierwsze rozdziały tej książki mogłyby
być pięknym preludium do porywającej i trzymającej w napięciu historii.
Historia ta jednak ani nie trzyma w napięciu, ani też za bardzo nie trzyma się
kupy. Będę się czepiać, bo jest o co – mogło być naprawdę ciekawie, było nudno,
przydługo i bez szału. Ta książka nie generowała żadnych emocji, żadnych ciarów
na plecach, wręcz trudno było utrzymać zainteresowanie tematem. I nie ratowały
sytuacji retrospekcje, zmiany czasowych perspektyw, „tajemnicza” przeszłość
samego Toma, jak i jego przyjaciela Filipa, miłosne perypetie, krwawe
porachunki, ani mroczne zakamarki Kremla. Galerię „pomyłek” uzupełniają
postacie papierowe aż do bólu, płaskie i jednowymiarowe, nieprzekonujące i
irytujące – Tom Blixen i jego naiwne przemyślenia, prokurator Siergiej Skurow i
jego nieprofesjonalne zachowanie, drewniana w swej eteryczności Olga i jej wycofana, niemal „autystyczna” córka
Ksenia. Mogłabym tak długo, ale w sumie po co?
Gdyby chociaż warsztat ratował Maestro z Sankt Petersburga... Albo ten
typowy dla Szwedów mroczny klimat, żmudne śledztwo, rozwinięte obyczajowe tło,
często równie ciekawe co główna akcja… Niestety nie. Przez większość czasu
towarzyszyło mi wrażenie, że tę książkę napisał albo początkujący pisarz,
dopiero szlifujący swój styl, albo piętnastolatek o wysokim zacięciu, ale
jeszcze za małym doświadczeniu. Proste zdania, proste konstrukcje, słabe dialogi
– nic, co budziło by zachwyt.
Gdybym miała znaleźć coś na plus
– to może to, że autorom udało się jako tako oddać specyfikę Rosji.
Brudne interesy, okrucieństwo, lubieżność, „kompromaty” na wszystko i
wszystkich, alkohol i przypadkowy seks, nieczyste polityczne zagrywki i
olbrzymie dysproporcje pomiędzy światem oligarchów i zwykłych śmiertelników. To
akurat wypadło najbardziej przekonująco. Ale umówmy się - nie idealnie.
Okładka zapowiada trzymający w
napięciu, wyrafinowany thriller polityczny. Ani on jednak wyrafinowany, ani tym
bardziej trzymający w napięciu. Najbardziej trzymały w napięciu chyba tylko
opisy na okładce, szumnie zapowiadające ekscytujące doznania, intrygujące
zwroty akcji, no i przede wszystkim tę dziką, niczym nie okiełznaną mroczną
Moskwę, finansowy raj dla tych, co wiedzą, jak się robi interesy. Tak, opisy obiecywały wiele.
Czemu doczytałam do końca? Bo na
wyjazd zabrałam tylko tę książkę i jakoś trzeba było sobie radzić. Co zrobię z
kolejnymi częściami? Nie wiem, może oddam do biblioteki lub z braku laku sięgnę
dla zabicia czasu. W sumie Jo Nesbo też słabo wystartował, ale potem się
rozkręcił. W tym wypadku jednak przeczucie mi podpowiada, że nie ma co liczyć
na więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz