14 listopada 2017

Maestro z Sankt Petersburga - Paul Leander-Egström, Camilla Grebe

On miał gotową fabułę, ona – warsztat. On spędził lata w Moskwie – najpierw jako korespondent, potem przedsiębiorca i finansista. Nie jedno widział, nie jednego poznał, obracał się w świecie polityków i oligarchów. Ona jego historii nadała szlif, wyrzuciła co niepotrzebne, zredagowała, nadała nowy kształt. Mroczna Moskwa szwedzkim okiem, thriller polityczny osadzony w putinowskiej Rosji, rosyjska dusza i szwedzki chłód. Co mogło tu pójść nie tak? Wszystko…


Ogromny apetytem, z którym usiadłam do tej książki, malał ze strony na stronę. W osobistym rankingu „rozczarowanie roku”, ta książka zajęłaby pierwsze miejsce. Zestaw z pozoru idealny, okazał się wielkim, nudnym i przydługim nic. A ja, frajerka, sprezentowałam sobie od razu całą trylogię…

Szwedzki finansista, Tom Blixen, otrzymuje niepowtarzalną szansę – współpraca z RusOilem, potentatem na rynku naftowym, wydaje się być okazją życia. Niestety nie jest. Interes życia okazuje się być nieczystą grą, w której Blixen jest tylko pionkiem, ofiarami – jego najbliżsi przyjaciele.

Brzmi zachęcająco? Owszem, brzmi. W rzeczywistości jest jednak inaczej. Pierwsze rozdziały tej książki mogłyby być pięknym preludium do porywającej i trzymającej w napięciu historii. Historia ta jednak ani nie trzyma w napięciu, ani też za bardzo nie trzyma się kupy. Będę się czepiać, bo jest o co – mogło być naprawdę ciekawie, było nudno, przydługo i bez szału. Ta książka nie generowała żadnych emocji, żadnych ciarów na plecach, wręcz trudno było utrzymać zainteresowanie tematem. I nie ratowały sytuacji retrospekcje, zmiany czasowych perspektyw, „tajemnicza” przeszłość samego Toma, jak i jego przyjaciela Filipa, miłosne perypetie, krwawe porachunki, ani mroczne zakamarki Kremla. Galerię „pomyłek” uzupełniają postacie papierowe aż do bólu, płaskie i jednowymiarowe, nieprzekonujące i irytujące – Tom Blixen i jego naiwne przemyślenia, prokurator Siergiej Skurow i jego nieprofesjonalne zachowanie, drewniana w swej eteryczności Olga i jej wycofana, niemal „autystyczna” córka Ksenia. Mogłabym tak długo, ale w sumie po co?

Gdyby chociaż warsztat ratował Maestro z Sankt Petersburga... Albo ten typowy dla Szwedów mroczny klimat, żmudne śledztwo, rozwinięte obyczajowe tło, często równie ciekawe co główna akcja… Niestety nie. Przez większość czasu towarzyszyło mi wrażenie, że tę książkę napisał albo początkujący pisarz, dopiero szlifujący swój styl, albo piętnastolatek o wysokim zacięciu, ale jeszcze za małym doświadczeniu. Proste zdania, proste konstrukcje, słabe dialogi – nic, co budziło by zachwyt.

Gdybym miała znaleźć coś na plus – to może to, że autorom udało się jako tako oddać specyfikę Rosji. Brudne interesy, okrucieństwo, lubieżność, „kompromaty” na wszystko i wszystkich, alkohol i przypadkowy seks, nieczyste polityczne zagrywki i olbrzymie dysproporcje pomiędzy światem oligarchów i zwykłych śmiertelników. To akurat wypadło najbardziej przekonująco. Ale umówmy się - nie idealnie. 

Okładka zapowiada trzymający w napięciu, wyrafinowany thriller polityczny. Ani on jednak wyrafinowany, ani tym bardziej trzymający w napięciu. Najbardziej trzymały w napięciu chyba tylko opisy na okładce, szumnie zapowiadające ekscytujące doznania, intrygujące zwroty akcji, no i przede wszystkim tę dziką, niczym nie okiełznaną mroczną Moskwę, finansowy raj dla tych, co wiedzą, jak się robi interesy. Tak, opisy obiecywały wiele. 

Czemu doczytałam do końca? Bo na wyjazd zabrałam tylko tę książkę i jakoś trzeba było sobie radzić. Co zrobię z kolejnymi częściami? Nie wiem, może oddam do biblioteki lub z braku laku sięgnę dla zabicia czasu. W sumie Jo Nesbo też słabo wystartował, ale potem się rozkręcił. W tym wypadku jednak przeczucie mi podpowiada, że nie ma co liczyć na więcej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz