Samuel miał jedenaście lat, kiedy
opuściła go matka. To wydarzenie położyło się cieniem na jego dalszym życiu.
Kiedy niespodziewanie, po dwudziestu latach los ponownie połączy ich drogi, dla
Samuela będzie to okazja do rozliczenia się z przeszłością i dotąd skrywanymi rodzinnymi
tajemnicami. Dla obojga natomiast, to nagłe spotkanie okaże się szansą na
rozpoczęcie nowego, lepszego rozdziału w ich dotychczas mało satysfakcjonującym
życiu.
Historia Samuela i jego matki to
tylko fragment tego, co serwuje nam Nathan Hill w swojej debiutanckiej powieści
Niksy. Na ponad siedmiuset stronach autor
„upchnął” znacznie więcej tematów i powołał do życia bohaterów z równie
powichrowanymi życiorysami. Niksy to
powieść wielowątkowa, wielowymiarowa i rozgrywająca się na kilku płaszczyznach
czasowych. Z czasów współczesnych, w których żyje dorosły już Samuel, przenosimy
się do lat jego dzieciństwa, zahaczamy o Amerykę lat sześćdziesiątych i poznajemy
losy jego młodej wówczas matki, by stąd znów trafić do Norwegii – ojczyzny dziadka
Samuela, zaczerpnąć ze skandynawskiej mitologii i wpleść ją w całą historię.
Tak powstaje rodzinna saga, w której decyzje podjęte przez kolejnych członków rodziny
wpływają na kolejne pokolenia.
Takie ujęcie tematu i tak jest tylko
uproszczeniem. W tej książce znalazło się jeszcze miejsce dla wielu innych wątków
i tematów. Równie ważne jak losy bohaterów, jest także tło, na którym się te
losy i wydarzenia toczą. Znalazło się tu miejsce na zamieszki rozgrywające się
na chicagowskich ulicach w 1968 roku, na sportretowanie rodzącego się wtedy
hippisowskiego ruchu i ideałów, które temu ruchowi przyświecały, a także na bunt
przeciwko wojnie w Wietnamie. Autor zwraca też uwagę na bolączki czasów
współczesnych – te związane z polityką i prowadzonymi w niej rozgrywkami,
kryzysem finansowym, zamachem na Word Trade Center, jak i te bardziej
bezpośrednio związane z jednostką. Tu znów na warsztat poszły relacje rodzinne
i ich wpływ na późniejsze wybory życiowe, doświadczenia z wczesnego dzieciństwa,
które kształtują naszą przyszłość, uzależnienie od gier komputerowych i
destrukcyjny wpływ wirtualnej rzeczywistości na funkcjonowanie w „realu”,
kierowanie się w życiu niewłaściwymi pobudkami, przerost ambicji i nieczyste
zagrywki. W wymiarze osobistym odczytuję tę książkę jako opowieść o nowych
początkach, które, choć nie łatwe, mogą przynieść coś dobrego, o zawiedzionych
nadziejach, nieszczęśliwych miłościach i przyjaźniach, które kończą się równie
nagle, jak się rozpoczęły. Jest to także
powieść o tym, jak wielki wpływ na nasze życie mają czynniki, z istnienia których
nawet nie zdajemy sobie sprawy i ludzie, których postępki nie pozostają bez
śladu. Niksy to po prostu powieść o
życiu i o tym, co niesie ono ze sobą.
A czym są tytułowe niksy? To
złośliwe norweskie duszki, które wprowadzają się do domów i towarzyszą człowiekowi
w codziennym życiu. Mieszają, przeszkadzają, wprowadzają chaos i raczej nie
zwiastują niczego dobrego. To na nie można zwalić winę za różne niepowodzenia. To
w dosłownym znaczeniu – w przenośni, każdy ma swoją niksę, która będzie ciągnąć
się za nami i kłaść się na życiu cieniem. Taką niksą może być wszystko, nawet drugi
człowiek, ten najbliższy, ten na wyciągnięcie ręki, taki który zrani
najmocniej.
Niksy to naprawdę dobra i dobrze napisana powieść, w której wszystkie
elementy (a jest ich naprawdę dużo) układają się w jedną, sensowną całość,
bohaterowie są doskonale nakreśleni, z całą gamą swoich wad i zalet. I jedyne do
czego mogę się przyczepić to dłużyzny, które czasem wkradały się w narrację. W
natłoku wątków, autorowi nie udało się uniknąć pewnego przegadania i uproszczeń,
ale nic to przy całokształcie. Niksy czyta
się z przyjemnością i to liczy się najbardziej. Także jakby nie było – polecam uwadze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz