22 grudnia 2017

Dziewczyna bez skóry - Mads Peder Nordbo

Lubię, kiedy autor ma jakieś pojęcie o miejscu, w którym osadza akcję swojej książki. Zwłaszcza, jeśli to miejsce jest nieco egzotyczne i nie każdemu udaje się tam dotrzeć. Oczywiście można też przyjąć pseudonim, udawać kogoś, kim się nie jest i opisać miejsce, którego się na oczy nie widziało, ale efekty osiąga się wtedy raczej mierne. Mads Peder Nordbo miejsce, o którym pisze, dobrze zna, bo żyje tam od kilku lat i dlatego jego książka ma coś, czego zabrakło kryminałowi pewnego pana, który postanowił udawać Farerczyka, ale bez powodzenia. A tym czymś jest wiarygodność i klimat.


Akcja książki Dziewczyna bez skóry rozgrywa się na Grenlandii, w miasteczku Nuuk, odciętym od świata, w którym lokalna społeczność wyznaje zasadę "brudy pierze się w swoim domu". W związku z tym przymyka się oko na rzeczy niewygodne, zamiata się je pod dywan i udaje, że nie istnieją. Na takie "brudy" przez przydapek trafia Matthew – dziennikarz lokalnej gazety, który w Nuuk szuka ukojenia po osobistej tragedii. Zaczyna się na nietypowym znalezisku, prawdopodobnie mumii wikińskiego osadnika, a kończy na grubej aferze, w którą wplątani są miejscowi politycy, ofiarami natomiast są wykorzystywane seksualnie nieletnie dziewczynki. Matthew, przy wsparciu nietypowej postaci, jaką jest wytatuowana grenlandzka dziewczyna Tupaarnaq, robi wszystko, co w jego mocy, by zamieszani w tę sprawę ponieśli karę za swoje czyny.

W moim przekonaniu Dziewczyna bez skóry nie jest jakimś kryminałem wyjątkowym i wyróżniającym się na tle innnych, ale ma coś, co powoduje, że warto tej książce poświęcić uwagę. Po pierwsze autor świetnie oddaje otaczającą go rzeczywistość. Mroźna, spowita mrokiem Grenlandia i niewielkie miasteczko Nuuk, jak żywe stają czytelnikowi przed oczami. Od razu czuć, że autor ma pojęcie o tym, co pisze, a nie tylko sobie fantazjuje. To znów powoduje, że wszystko, co jest opisane w książce zyskuje na wiarygodności. Można też przymknąć oko na pewne niedociągnięcia w wątku kryminalnym – czasem wydawał mi się zbyt naiwny, zbyt łopatologiczny i przewidywalny – bo tu znów dobrą robotę robi tło, w które autor wplata zarówno historię, politykę, jak i problemy społeczne, z którymi borykają się mieszkańcy tego niewielkiego miasta. Dowiadujemy się więc co nieco o dawnych i aktualnych mieszkańcach Grenlandii, ich zwyczajach i wierzeniach. Autor osadza nas także we współczesnej politycznej sytuacji tego kraju i jego relacjami z Danią. Bardzo wiernie oddaje też problemy, które trawią lokalną społeczność – i mowa tu nie tylko o nadużyciach seksualnych wobec dzieci i kobiet, ale także o tym, co działo się na przestrzeni lat z mieszkańcami wyspy, których zmuszono do życia w betonowych blokach, do których dotychczas koczowniczo żyjące plemiona nie przywykły. Od tej strony Dziewczyna bez skóry to naprawdę ciekawa lektura.

A tak poza tym, to autor porusza się raczej utartymi szlakami. O brutalnych morderstwach, popełnianych z wyjątkowym okrucieństwem można poczytać u innych. Para Matthew&Tupaarnaq od razu przywołuje skojarzenie z Mikaelem Blumkvistem i Lisbeth Salander znanymi z trylogii Larssona (celowo napisałam trylogii, bo radosną twórczość kontynuatora serii ignoruję). Choć ten pierwszy duet w porównaniu z pierwowzorem wypada jednak nieco bardziej blado. Dwutorowo tocząca się akcja to też nic nowego, więc w tych kwestiach raczej bez zaskoczenia. Uważny czytelnik szybko zacznie łączyć fakty i pewnych rzeczy dość szybko się domyśli. Także jak już wspomniałam nic wyjątkowego, nic co by jakoś zaskakiwało. Ale nauczona doświadczeniem po lekturze Jo Nesbo, że "pierwsza jaskółka wiosny nie czyni", chętnie sięgnę po kolejną część z nadzieją, że tło pozostanie równie dobre, a nad warstwą fabularno-kryminalną autor jeszcze trochę popracuje. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz