Barnevernet – nazwa tej
instytucji budzi popłoch i przerażenie wśród emigrantów z Europy Wschodniej
mieszkających w Norwegii. Barnevernet odbiera przecież dzieci i rozbija rodziny
nawet za drobne przewinienie. Z tym, że Norwegia rządzi się swoimi prawami i
to, co drobnym przewinieniem nazwiemy w Polsce, w Norwegii już za takie
"drobne" nie uchodzi.
Jak to rzeczywiście jest z Barnevernetem
– na jakich zasadach działa, jakimi kieruje się przesłankami i czy rzeczywiście
jest takim złem wcielonym? To sprawdza reporter Maciej Czarnecki. A obraz, jaki
odmalowuje w swoim reportażu, wcale nie jest taki czarno-biały, jak może się
nam na początku wydawać.
Reportaż Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym otwiera historia Kasi i
Sebastiana, którym Barnevernet odbiera dwoje dzieci. Powód – zadrapanie na
czole dziewczynki i jej wyznanie, że jest bita. Nim sprawę uda się wyjaśnić i
sprawdzić, jak sytuacja wygląda naprawdę, Barnevernet zapobiegawczo umieszcza
dzieci w rodzinie zastępczej. Czy słusznie? Na szczęście dla Kasi i Sebastiana,
okazuje się, że nie. Wyczulony, a może przeczulony, na punkcie dobra dzieci
Barnevernet w tym przypadku akurat zadziałał za szybko i zbyt pochopnie.
Historia Kasi i Sebastiana może
czytelnika wprowadzić w błąd. Może nam się od początku wydawać, że z takim
zamiarem – wypunktowania wszystkich pomyłek norweskiej instytucji – Maciej
Czarnecki zabrał się za swoją książkę. Tymczasem szybko okazuje się, że autor
napisał bardzo wyważony reportaż, którego celem jest pokazanie jak najbardziej
obiektywnej prawdy. Bez ocen, bez stawiania tez i bez wybielania jednej, czy
drugiej strony. Autor oddaje głos nie tylko rodzicom, którzy zetknęli się z
Barnevernetem, oddaje też głos pracownikom tej instytucji, różnym ekspertom,
sięga także po dane, które nadają reportażowi szerszy kontekst. Zebrane w
reportażu historie są bardzo różnorodne – raz stawiają Barnevernet w gorszym
świetle, raz rodziców, innym razem trudno ocenić, kto właściwie popełnił błąd i
czy podjęte działania były słuszne. Wszystkie te historie służą jednak temu, by
czytelnik otrzymał jak najpełniejszy ogląd sytuacji i sam wyrobił sobie na ten
temat opinię, ponieważ autor nie sugeruje żadnej słusznej odpowiedzi.
Obiektywizm tej książki umacnia
jeszcze język, jakim została napisana. Autor pisze w sposób bardzo wyważony,
neutralnym językiem, pozbawionym zbędnych ozdobników, które mogłyby w
czytelniku wywołać określone emocje. Co więcej
– w dążeniu do obiektywizmu autor postanowił pisać o Barnevernecie w rodzaju
męskim, a nie nijakim, choć takiej właśnie w swoich relacjach używają rodzice.
Dzieci Norwegii mają jeszcze jedną zaletę. W mojej opinii to
doskonały poradnik o tym, co powinieneś wiedzieć, zanim zdecydujesz się na
emigrację. Maciejowi Czarneckiemu udało się bowiem przy okazji odmalować
portret Norwegów, pokazać ich mentalność i podkreślić różnice między Norwegami
a Polakami, które nie tylko dotyczą metod wychowywania dzieci, ale także
spojrzenia na świat. Zanim więc spakujesz plecak i ruszysz na podbój świata, by
tam - w jednej z krain mlekiem i miodem płynących
– budować od zera swoją nową, lepszą rzeczywistość, przeczytaj Dzieci Norwegii i zastanów się, czy to
ma sens.
Nie jest to może książka, która
jakoś wybitnie mną wstrząsnęła i chyba nawet autor nie miał tego na celu. Niemniej
uważam, że to naprawdę przyzwoita, dobrze napisana i wciągająca lektura, którą
warto przeczytać, by wyrobić sobie swoje własne zdanie i poszerzyć horyzonty.
P.S. Dla
uzupełnienia lektury o tym, gdzie wyjechać i czy na pewno warto, przeczytajcie
sobie jeszcze Angoli Ewy Winnickiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz