1 sierpnia 2018

Urobieni - Marek Szymaniak

Wiedziałam, że przeczytam tę książkę, ale miałam obawy, czy powinnam to zrobić teraz. Bo czy okres wakacyjny, to dobry moment, by brać się za książkę o polskim rynku pracy? Po co psuć sobie nastrój? Znów czytać ją po wakacjach, w jesiennej, deszczowej aurze – też nie za dobry pomysł. A potem pomyślałam, że właściwe żaden moment nie będzie dobry i postanowiłam zmierzyć się z polską rzeczywistością. I cóż…bez zaskoczenia, od początku wiedziałam, że miło nie będzie.


Bo Urobieni to nie jest przyjemna i podnosząca na duchu lektura, zwłaszcza jeśli w przytoczonych historiach odnajdujesz siebie. A mi się podczas lektury niektórych fragmentów zdarzały dość mocne "flashbacki".

Urobieni – bo zmęczeni pracą, zawaleni nią po same uszy, trzaskający nadgodziny aż miło, bez żadnego „work-life balance”, bez perspektyw – za to często na umowy śmieciowe, zarabiający psie pieniądze. Trybiki w maszynie, nazwiska na zestawieniach, niewidoczni pracownicy – do wymiany, gdy przestają być wydajni, potrzebni, gdy zaczynają oczekiwać czegoś więcej. Chociażby szacunku.

Urobieni – bo „miłościwe nam panujący” politycy przez lata wmawiali nam, że funkcjonujący w naszym kraju model gospodarczy jest jedyny słuszny, że inaczej się nie da i że wkrótce także i Polska będzie „drugą Irlandią”. A myśmy to sobie dali wmówić. „Drugiej Irlandii” jak nie było, tak i nie ma i nie zapowiada się, by w najbliższym czasie była. Są za to liczne problemy, z którymi borykają się na co dzień miliony pracowników w Polsce. I zasadniczo właśnie o tym jest ta książka – to zbiór reportaży o polskim rynku pracy, jego słabościach i bolączkach, które wskazuje i omawia autor.

Bohaterami reportaży Marka Szymaniaka są pracownicy hipermarketów, międzynarodowych korporacji, call center, ochroniarze, budowlańcy, freelanserzy. Ci, którzy przybyli do Polski w poszukiwaniu lepszego życia i ci, którzy w tym samym celu z niej uciekli. Każdy z nich opowiedział swoją osobistą historię, którą potem autor obudowuje o różne dane, informacje, statystyki – po to, by osadzić ją w szerszym kontekście i wyraźniej naświetlić problem. Z losami poszczególnych, pojedynczych osób łatwiej się identyfikować. Łatwiej też zrozumieć pewne mechanizmy, jeśli poda się przykłady. Suche fakty potwierdzić mają natomiast skalę problemu. Zebrane w całość i zestawione razem stanowią niezły pocisk, bo nagle uświadamiamy sobie jak bardzo daleko nam jeszcze do Zachodniej Europy i że z zachodu to co najwyżej mamy tylko „dziki zachód”.

Adekwatnie do tematu dobrany także język – prosty, czytelny, typowo reporterski, bez językowych wywijasów. Ma pełnić funkcję informacyjną, wskazywać na konkretne zagadnienie, kwestię i problem, a nie bawić słowem. Wszystko wyłożone klarownie i zrozumiale, tak żeby nie było wątpliwości. I tych zasadniczo po lekturze mieć nie powinniśmy – zwłaszcza w kwestii zmian, które raczej szybko nie nastąpią. Optymizmem nie napawa także rozmowa zamykająca zbiór, którą autor przeprowadził z Andrzejem Szahajem, wykładowcą i filozofem polityki. Taka wisienka na torcie, czy może raczej kolejna łyżka dziegciu, którą Panowie dodają do i tak już gorzkiej do przełknięcia pigułki.

Zatem czytajcie i płaczcie.

5 komentarzy:

  1. Chyba podziękuję, przynajmniej na razie. Odpukać, na pracę nie narzekam, ale też i nie jestem typowym pracownikiem, który wychodzi co dzień z mieszkania, żeby odfajkować swoje osiem (dwanaście?) godzin. Niejeden powie, że co ja wiem o życiu, skoro klepię w klawiaturę w domu. Z tym, że wcześniej pracowałam w różnych miejscach, a z jednego uciekłam, nie mając innej perspektywy. Więc... może jednak coś wiem. Smutna świadomość, że minęło tyle lat, a rynek wciąż tak samo jałowy i wciąż nie brak firm, w których człowiek to tylko nędzna śrubka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciężko polecić ten reportaż, bo to w sumie jest bardzo przykra i dołująca książka. Z drugiej jednak strony - warto wiedzieć więcej. I czytać na własną odpowiedzialność. Żaden moment nie będzie na czytanie dobry. No to gratuluję pracy! :) Mało znam ludzi, którzy byliby ze swojej absolutnie zadowoleni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marudo, piszesz po polsku? Co to według Ciebie jest work balance, flashbacki albo freelanserzy? Kto zaczyna zdania albo i kilka zdań od "bo"? Kto pisząc recenzje nie odróżnia "tak, że" od także"? Czytajcie i płaczcie, faktycznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, piszę. Anglicyzmy nie przypadkowo wzięte w cudzysłów. Co do "także" i "tak że" - Panu nigdy nie zdarzyły się błędy w tekście? :) Mi czasem się zdarzają, jak każdemu. Nawet autorzy poczytnych książek popełniają błędy językowe, stylistyczne, czasem merytoryczne. Dziękuję za czujność - poprawię pomyłki. I nigdy nie nazywałam swoich tekstów recenzjami, po prostu dzielę się swoimi wrażeniami o książce. Chyba mogę, prawda? :)

      Usuń
    2. I jeszcze w kwestii "bo" na początku zdania: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/spojnik-na-poczatku-zdania;11030.html :)

      Usuń