Zacznę od tego, że tytuł nowego
zbioru reportaży Justyny Kopińskiej i data jego premiery (8 marca) wprowadzają
trochę w błąd. Ogólnie świetny chwyt marketingowy, ale na dzień dobry zalicza
się delikatne rozczarowanie, bo
zawartość książki jest jednak nieco inna. To co prawda drobiazg, ale wiadomo
jak jest – oczekiwania sobie, a książka sobie i już odbieramy ją trochę inaczej.
Po co tak na początku strzelać sobie w stopę?
Nic to – niezależnie od tytułu,
Kopińska i tak broni się tekstami, a samo jej nazwisko na okładce przyciąga wystarczająco
uwagę; kto przeczytał choć jedną jej książkę, sięgnie po kolejną. Sukces zatem
nie w tytule, a w dobrej marce, którą sobie wyrobiła. Zasłużenie zresztą.
Kto czytał Kopińską wcześniej,
wie też, na co się szykować – lekko nie będzie. A tych, którzy z jej
reportażami spotykają się po raz pierwszy, niech nie zwiedzie pierwszy w tym
zbiorze tekst. Reportaż o Violetcie Villas to tylko delikatna przygrywka do
tego, co będzie dalej. Drugim tekstem autorka szybko sprowadzi Was na ziemię, a
kaliber który wyciąga – miażdży. A potem to już im dalej w las, tym więcej
drzew. Dzień dobry, witamy w Polsce Justyny Kopińskiej.
Bo Kopińska pisze o tym, czego
wolelibyśmy nie wiedzieć, zabiera w miejsca, w które nie chcielibyśmy trafić,
pisze o ludziach, których nie chcielibyśmy spotkać na swojej drodze. Odsłania
czytelnikowi Polskę w jej najciemniejszych barwach. Jej teksty budzą całą gamę
emocji – niedowierzanie, szok, bezsilność, chęć odwetu i najzwyklejszą ludzką
złość. Nie chce się wierzyć, że takie sytuacje mają miejsce, że spotykają się z
takim odbiorem, że kumoterstwo i zamiatanie problemów pod dywan to najlepsza
metoda na ich rozwiązywanie, że niekompetencja i olewactwo pozostają bezkarne,
nawet jeśli doprowadzają do tragedii. Justyna Kopińska demaskuje to wszystko,
ale nie tylko na odkrywaniu prawdy kończy się jej rola – kopie w temacie, aż
poczuje, że dotarła do ściany, że nie da się zrobić nic więcej, wywalona
drzwiami – wraca oknem, wywalona oknem…i tak znajdzie sobie alternatywne
dojście. Chce, by jej teksty zmieniały rzeczywistość. Czy zmieniają? Oby.
Dobre pióro, oszczędność w
słowach, brak emocjonalnego zaangażowania w temat, rzetelność i obiektywność –
to cechy rozpoznawcze Kopińskiej. I jeśli tyle dobrego już powyżej napisałam,
to skąd delikatne poczucie niedosytu? Bo przez całą książkę towarzyszyło mi
wrażenie, że to wszystko już było, że gdzieś już widziałam, czytałam lub
słyszałam o tym. Że właściwie ten nowy zbiór Z nienawiści do kobiet jest bardzo podobny do poprzedniego (Polska odwraca oczy). Że niczym nie
zaskakuje. Autorka wciąż trzyma poziom, wciąż wielki szacunek za ogrom pracy,
którą wykonuje, za odwagę, upór i konsekwencję, ale…to wciąż jest w sumie to
samo. Jeśli kiedyś Kopińska zdobędzie się na powieść, o czym wspomina w
wywiadzie zamieszczonym na końcu tej książki, to bez wahania po nią sięgnę.
Może tu wyłoży nowe karty i zaskoczy czytelnika czymś innym niż dotychczas.
O właśnie, wywiad! Dobry pomysł i
dobra rzecz. Justyna Kopińska w swoich tekstach niemal nie istnieje, jest
niewidzialna, przezroczysta, nie zdradza żadnych emocji ani w stosunku do
rozmówcy – niezależnie kim jest, ani w stosunku do tematu – niezależnie jak
bardzo on ją wewnętrznie porusza. Profesjonalna w każdym aspekcie, ale przez to
nieco „odległa” dla czytelnika. A tymczasem w rozmowie z Szymonem Jadczakiem,
dziennikarzem śledczym TVN, zdradza co nieco o sobie, o metodach swojej pracy, o
etyce, która się z nią wiążę, o granicach, których nigdy nie przekroczy, swoich
pisarskich planach na przyszłość i ulubionym daniu, które przygotowywała
autorce jej mama. Niezależnie od tego, jak odbieram ten zbiór, ta rozmowa
zamieszczona na jego końcu powoduje, że odczuwam do Justyny Kopińskiej jeszcze
większy szacunek i podziw. Za etykę pracy, za stosunek do rozmówcy, za odwagę,
upór, skromność i brak gwiazdorstwa – chapeau bas!
Z nienawiści do kobiet budzi we mnie mieszane uczucia – nie powiem
bez wahania tak, oto czytajcie! Nie
powiem też, że ta lektura nie ma sensu. Myślę sobie, że nie można jej
zignorować, bo zdecydowanie ma moc oddziaływania. Jednak inne wywoła odczucia w
czytelnikach już zaznajomionych z twórczością Kopińskiej, a inne w tych, którzy
się z nią pierwszy raz zetknęli. Tych drugich pozamiata bardziej. Mi się marzy
jej kolejna książka, w której odsłoni przed czytelnikiem nowe oblicze. Zatem
czekam 😊
Tak mnie przysypało, że nie zauważyłam, że recenzja już jest... W sumie widzę, że masz po lekturze podobne odczucia co ja. Jak nie kupuję nowych książek (trochę przez sknerstwo, a trochę - zwłaszcza teraz - przez fakt, że żywcem nie mam ich gdzie trzymać), tak to, że kupię nową Kopińską, wiedziałam, kiedy tylko przeczytałam, że się pojawiła. Nastawiałam się na nią psychicznie, nawet książkę z kotem kupiłam na osłodę po tym, co mi zrobi, a się okazało, że aż tak strasznie nie było. Też czekam na jej kolejną, ale bardziej na powieść. Na coś, co może i będzie inspirowane rzeczywistością, ale nie do końca i nie w całości. Reportaże bolą, fikcja co najwyżej porusza.
OdpowiedzUsuńZ ostatnim zdaniem w pełni się zgadzam. Dobrze powiedziane :) ps. na nadmiar książek w domu polecam czytnik :D
OdpowiedzUsuńJa to klasyczna jestem, jak książka - to papierowa :) Kiedyś będę mieć dużą bibliote(cz)kę, regał na całą ścianę czy coś w ten deseń. Na razie mój książkowy zakupoholizm (używane, z Allegro) się stłumił, bo skończyło się miejsce na półkach ;)
Usuń