8 października 2017

Ludzie na drzewach - Hanya Yanagihara

Pierwsze na polskim rynku pojawiło się Małe życie i podzieliło czytelników na dwie frakcje. Tych absolutnie za, zachwyconych książką Hanyi Yanagihary, przeżywających losy Jude’a i odchorowujących je potem emocjonalnie.  I tych, którzy Małego życia nie mogli ścierpieć, twierdzili, że jest słabe, wydumane, męczące, monotonne. Byłam w tej pierwszej frakcji – Małe życie mną pozamiatało, przewalcowało, przeczołgało emocjonalnie, a jednak uznałam tę książkę za jedną z lepszych w 2016 roku i do dziś zdania nie zmieniłam.


Mam wrażenie, że Ludzie na drzewach, debiutancka powieść Yanagihary, która dopiero teraz ukazała się w Polsce, także podzieli czytelników. I czytając różne opinie na jej temat, odnoszę wrażenie, że Ci, którym nie odpowiadało Małe życie są zachwyceni Ludźmi na drzewach. Ci, którzy byli pod wrażeniem Małego życia, mogą się natomiast tą książka poczuć rozczarowani.

Może wyciągam złe wnioski, może trochę generalizuję, ale mam poczucie, że trochę tak jest. Sama osobiście Ludźmi na drzewach jestem mocno rozczarowana i kosztowało mnie to dużo wysiłku i samozaparcia, by dotrwać do końca. I niestety, trochę przewrotnie, koniec nadaje tej książce największą moc, sens i siłę rażenia. O ile uważam, że całość jest mocno przegadana, o tyle ostatni rozdział Postscriptum jest przewrotny i bardzo dobry.

Ale od początku. Ludzie na drzewach to historia Nortona Periny, naukowca i lekarza nagrodzonego Nagrodą Nobla za odkrycie syndromu Seleny – zaburzenia opóźniającego proces starzenia się organizmów. Naukowca, który zostaje oskarżony o przestępstwo seksualne i gwałt na nieletnich, a następnie skazany na śmiesznie krótką karę więzienia za swoje uczynki. Od tych informacji zaczyna się powieść i błędnie uznałam, że głównie wokół tego tematu będzie toczyć się akcja. Ale nie… Nim dojedziemy do sedna, a właściwie do ostatnich stron tej książki, poznamy życie Nortona Periny od wczesnego dzieciństwa, po późną starość. Temat, od którego zaczyna się książka, przez bardzo długi czas, schodzi na bok lub pojawia się mocno okazjonalnie, w formie czasem bardziej dosłownej, czasem nieco zawoalowanej, by wybrzmieć ostatecznie na sam koniec. 

I czuję się tym faktem nieco oszukana. Sięgając po Ludzi na drzewach nie zakładałam, że będę się przedzierać przez historię o wyprawie na tajemniczą wyspę, leżąca gdzie na niezbadanych rejonach Pacyfiku i poznawać mitologię zamieszkujących ją ludzi, tak odmiennych stylem życia, wyglądem i zachowaniem od ludzi żyjących w Ameryce. 

Jeśli Małe życie zdaniem niektórych było przegadane – z czym się nie zgadzam – to Ludzie na drzewach przegadani są po dwakroć. Nie mogłam wejść w tę historię, była dla mnie zbyt rozwlekła, a dodatkowo rozpraszały mnie liczne przypisy, które wnosiły kolejną porcję informacji i stanowiły jakieś 10% tej książki. Lubię trzymać się rzeczywistości, a Ludzie na drzewach dryfują za bardzo w stronę bajania, nierzeczywistych przypowieści i mitologii.

Na plus konstrukcja książki, która pozwalała spojrzeć na życie Nortona Periny z dwóch różnych perspektyw. Najpierw oczami jego współpracownika, Ronalda Kubodera, który wprowadza nas w początek tej historii, a potem już samego Periny, który zamknięty w więzieniu, zaczyna pisać swój pamiętnik. Ten znów okraszony jest uwagami dr Kubodery, które dodaje kolejne istotne dla tej historii fakty – stąd liczne przypisy, które rozbijały rytm powieści i trochę mnie drażniły. Okraszone uwagami, ale także zredagowane przez dr Ronalda pamiętniki, sprawiają znów, że widzimy tę historię tak, jak obaj panowie chcieli ją nam pokazać. Łapiemy się na tym, że Nortona Perinę, oskarżonego przecież o czyny niegodne, zaczynamy obdarzać nieznaczną sympatią. Stąd moc zakończenia, które zostawia czytelnika już bez jakichkolwiek złudzeń i to, co zostało w całej powieści niedopowiedziane, tu pojawia się w całym swoim „blasku”.

Książka Ludzie na drzewach bogata jest w treść. I jest to jej jednocześnie wadą i zaletą. Możemy zastanawiać się nad słusznością poczynań Nortona, nad tym, czy kara, którą otrzymał jest adekwatna do popełnionych czynów, czy ze względu na swoją pozycję naukowca i Nagrodę Nobla może być ponad prawem? Możemy też pochylić się nad losami nieznanej wyspy i jej rdzennych mieszkańców, których życie uległo drastycznym zmianom po tym, jak dostali się na nią biali ludzie. Czy owi „biali” mieli prawo ingerować tak silnie w zwyczaje miejscowych, niszcząc ich tradycję, przyrodę i zamieszkujące wyspę zwierzęta? I czy jest sens gonić za nieśmiertelnością? A może raczej – ile można poświęcić, by tę nieśmiertelność osiągnąć?

Do tych wszystkich pytań - a pewnie można stawiać ich jeszcze więcej - zmusza lektura Ludzi na drzewach. Niestety jestem zdania, że ta książka jest za długa, przegadana, za bardzo rozwlekła, a zasadniczy temat gubi się w nadmiarze innych kwestii poruszonych w książce. A zatem tym razem zmieniam frakcję i jestem wśród tych, którzy są na nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz