Håkan Nesser wyróżnia się na
tle innych skandynawskich autorów kryminałów swoim specyficznym stylem. Jak na
powieść kryminalną jest u niego raczej spokojnie, akcja snuje się bardziej niż
galopuje, a zagadka kryminalna nie jest celem sama w sobie – jest raczej
pretekstem do rozważań nad kondycją świata i człowieka. Wiedziałam więc, czego
się spodziewać, kiedy sięgnęłam po najnowszą powieść autora – Oczy Eugena Kallmanna.
Tytułowy bohater książki, to
nauczyciel języka szwedzkiego w mieście K., który ginie w niewyjaśnionych
okolicznościach. Miejscowa policja – niezbyt bystra i lotna – umarza śledztwo z
braku dowodów, informacji i świadków. Sprawa pozostałaby pewnie nie wyjaśniona,
gdyby nie Leon, który przybył do K., by objąć wolne stanowisko po nieżyjącym Kallmannie,
a jednocześnie rozpocząć nowy rozdział w życiu po niedawno przeżytym osobistym
dramacie. To właśnie Leon znajduje w biurku pamiętniki poprzednika i wraz z
dwójką innych nauczycieli próbuje na własną rękę rozwiązać zagadkę tajemniczej
śmierci Eugena Kallamanna.
Śmierć Kalmanna i prywatne
śledztwo to tylko punkt wyjścia, bo autor porusza w książce jeszcze sporo
innych kwestii. Mam takie wrażenie po lekturze tej książki, że pewne tematy
mocniej się w niej wybijają, a na niektóre czytelnik zwróci uwagę w zależności
od własnych doświadczeń, poglądów i wrażliwości. Jednym z tematów, którego nie
da się przeoczyć jest na pewno kwestia nasilającej się niechęci do osób nie
szwedzkiego pochodzenia i rosnąca na tym tle przemoc wśród młodzieży. Z innych
– na które akurat ja zwróciłam uwagę – to radzenie sobie z traumą po śmierci
bliskich, budowanie życia na nowo, wchodzenie w nową relację i jak to zwykle u
Nessera bywa – kwestia winy, ofiary i sprawcy i tego, kto właściwie jest kim i
czy zawsze podjęte przez nas działania przynoszą zamierzony skutek.
Oczy Eugena Kalmanna podzielone są na rozdziały, w których do głosu
dochodzą poszczególni bohaterowie. Dzięki temu obserwujemy rozgrywające się
wydarzenia z różnych punktów widzenia. Każdy narrator rzuca inne światło na
historię, wnosi nowe szczegóły. Zmiana perspektyw, również tych czasowych (wracamy
do przeszłości m.in. w pamiętnikach Kalmanna lub przenosimy się w czasie o
kilkanaście lat do przodu) ukazuje czytelnikowi szerszą perspektywę, co także jest zabiegiem charakterystycznym dla
Nessera.
Jeśli chodzi o finał, to
przynosi on rozwiązanie zagadki i…w zasadzie nic więcej. Zanim dobrniemy do
końca, to wszystkie emocje siadają - jeśli w ogóle w tym przypadku można mówić
o jakichkolwiek emocjach. I tu dochodzę do zasadniczej kwestii. Nesser
zamordował tę historię – ona się już nawet nie snuje, a wręcz ślamazarzy,
brnie, jakby zapadała się po pas w błocie. Wiedziałam, czego się mniej więcej spodziewać
– poprzednie serie Nessera czytałam z dużą przyjemnością (tę o Van Veeterenie)
czy nawet pochłaniałam z zapałem (tę o Barbarottim), choć też nie grzeszyły
tempem. Miały jednak swój specyficzny klimat, delikatne, acz stopniowo rosnące
napięcie, dzięki któremu autor utrzymywał zainteresowanie czytelnika. Tym razem
jednak Nesser przesadził. W Oczach Eugena
Kallamanna nie ma za grosz napięcia – nuda, panie, nic się nie dzieje. Z trudem przychodziło mi koncentrowanie się na treści. Tylko
upór kazał mi dobrnąć do końca. Ja rozumiem, że Nesser tak zawsze trochę z
misją, trochę o czymś chce bardziej powiedzieć, a nie tylko skupiać się na
zbrodniach i śledztwie, ale niech kryminał będzie choć trochę kryminałem.
Do tej pory złego słowa nie
dałabym powiedzieć na Nessera, a tym razem sama –z dużym zaskoczeniem – muszę
przyznać, że zaliczyłam spore rozczarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz