Choć bardzo lubię Håkana Nessera
i cenię sobie bardzo wszystko, co wyszło spod jego pióra, serią o Van
Veeterenie byłam już trochę zmęczona. Ileż w końcu można eksploatować jedną
postać? W Sprawie G Nesser
eksploatuje postać komisarza – na szczęście – po raz ostatni.
Tak zwana „sprawa G” przewija się
w cyklu o Van Veeterenie niemal przez cały czas. To w końcu jedyna sprawa,
której komisarzowi w całej swojej karierze nie udało się doprowadzić do
satysfakcjonującego końca. W dziesiątej, ostatniej części, ten temat powraca
jeszcze raz, a komisarz dostaje kolejną szansę, by wyjaśnić to, czego nie udało
mu się dokonać piętnaście lat temu…
To właśnie wtedy w biurze
prywatnego detektywa pojawia się Barbara Hennan, młoda Amerykanka, która zleca
obserwację swojego męża. Kilka dni później zostaje znaleziona martwa na dnie
pustego basenu. Sprawą zajmuje się ekipa Van Veeterena. Choć niby wszystko
wydaje się być jasne, brakuje dowodów by ukarać sprawcę. Piętnaście lat później
zupełnie nieoczekiwanie w tej starej - ale nie zapomnianej przez komisarza
sprawie – pojawia się nowy trop. Jaki tym razem będzie finał?
Trudno w tym przypadku mówić o
kryminalnej zagadce, bo niemal od początku wszystko wydaje się być logiczne i
jasne, brakuje tylko dowodów by wszystko sprawnie skleić do kupy i oczekiwać na
skazujący wyrok. A jednak główny podejrzany się wymyka. Początek nic
specjalnego nie zapowiada, a nawet trochę wieje nudą, bo trzeba przyznać, że Sprawa G nie powala specjalnie zawrotną
akcją. Więcej tu zwyczajnej policyjnej roboty – szukanie dowodów, zbieranie
informacji, przesłuchiwanie podejrzanego i świadków. A jednak lektura trzyma w
napięciu, a emocje i ciekawość, co będzie dalej, systematycznie rosną. Akcja
przyspiesza gwałtownie dopiero pod koniec, a kiedy wydaje się nam, że już
wszystko jest jasne, Nesser znów zaskakuje.
Tak, podobała mi się ta część. Wszystko
jest tu na swoim miejscu. Za to właśnie lubię Nessera, że jego kryminały są
nieco bardziej wyszukane, że nie stawia on tylko na szybkie tempo, ale zostawia
też miejsce na refleksję.
I choć smutno się rozstawać z
bohaterami, których obdarzyło się sympatią, cieszę się, że to już koniec. Dobrze
zakończył ten cykl Håkan Nesser. Pozwolił Van Veeterenowi zejść ze sceny godnie
i z klasą. Jestem takim finałem w pełni usatysfakcjonowana.
Żegnaj Van Veeterenie. Miło Cię
było poznać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz