7 stycznia 2016

Kampucza, godzina zero - Zbigniew Domarańczyk

Książkę Zbigniewa Domarańczyka czyta się tak, jakby ukazała się wczoraj, a nie ponad trzydzieści lat temu. O czym to świadczy? O tym, że dobry reportaż się nie starzeje.  


Jest początek 1979 roku; roku w którym kończą się krwawe rządy Czerwonych Khmerów. W tym właśnie czasie – po ponad pięciu latach starań – Zbigniewowi Domarańczykowi jako jednemu z pierwszych dziennikarzy, udaje się wjechać do Phnom Penh. Staje się świadkiem zbrodni, jakie popełniła w ciągu zaledwie kilku lat ekipa Pol Pota. Ta książka to próba zrozumienia, dlaczego Czerwoni Khmerzy zwrócili się przeciwko własnemu narodowi, dlaczego mordowali w tak brutalny sposób i dlaczego obrócili w ruinę własne państwo.

W ciągu trzech lat, ośmiu miesięcy i dwudziestu dni rządów Czerwonych Khmerów w Kampuczy wymordowano ponad trzy miliony ludzi. Blisko połowę narodu. Zlikwidowano zamieszkujące ten kraj mniejszości narodowe. Zrujnowano gospodarkę, żyzne pola ryżowe zamieniono w pustynię.

Kampucza, godzina zero to rozmowy z tymi, którzy ocaleli i z tymi, którzy aktywnie uczestniczyli w procesie ludobójstwa. To także bardzo dokładana próba wyjaśnienia skomplikowanych procesów zachodzących w tamtym okresie na Półwyspie Indochińskim, które doprowadziły do tych dramatycznych wydarzeń. Zbigniew Domarańczyk opisuje niechlubną rolę, jaką w tych wydarzeniach odegrały Stany Zjednoczone i Chiny. Sięga głęboko w przeszłość, by jak najdokładniej nakreślić czytelnikowi ówczesną sytuację. Pierwsza część książki to w dużej mierze historia tego regionu, wyjaśnienie najważniejszych pojęć, wytłumaczenie, w jaki sposób powstało ugrupowanie Czerwonych Khmerów i kolejne etapy ich dochodzenia do władzy. W drugiej połowie autor skupia się na ich prowadzonej przez nich polityce i wizjach zreformowania państwa, które doprowadziły do dramatycznych konsekwencji – ludobójstwa i katastrofy finansowo-gospodarczej kraju. 

Siłą tego reportażu nie jest forma, bo styl i język nie jest specjalnie wyszukany. Jego siłą jest treść i sposób, w jaki została ona podana. Kampucza, godzina zero naszpikowana jest wieloma faktami, historią regionu sięgającą nawet do lat sześćdziesiątych XIX wieku, nazwiskami, które brzmią egzotycznie i obco. Ale to wszystko podane jest w sposób bardzo logiczny i przystępny. Mimo ogromnej ilości nagromadzonych w tej książce faktów, możne je bez problemu przyswoić. Zbigniew Domarańczyk tę wiedzę podaje tak, że wszystko wcześniej czy później wpada na swoje miejsce, a poszczególne elementy tej skomplikowanej historii układają się w logiczną całość. Myślę, że nawet najbardziej oporni na historyczną wiedzę czytelnicy poradzą sobie z tą książką bez większych problemów.

Kampucza, godzina zero to lektura wymagająca skupienia, ale warto poświęcić jej czas i uwagę. Choć opublikowana na początku lat osiemdziesiątych XX wieku, pełna luk, bo wtedy było jeszcze za wcześnie by wypełnić je konkretnymi faktami, analizami, za wcześnie, by pewne procesy móc zrozumieć, choć pisana w czasach, kiedy nie wszystko można było powiedzieć wprost, nie traci na swojej wartości. Współcześnie napisany wstęp Wojciecha Tochmana i posłowie prof. dr hab. Piotra Ostaszewskiego te luki wypełnia i rzuca na opisane w tej książce fakty nowe światło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz