Książkę Zbigniewa Domarańczyka
czyta się tak, jakby ukazała się wczoraj, a nie ponad trzydzieści lat temu. O
czym to świadczy? O tym, że dobry reportaż się nie starzeje.
Jest początek 1979 roku; roku w
którym kończą się krwawe rządy Czerwonych Khmerów. W tym właśnie czasie – po
ponad pięciu latach starań – Zbigniewowi Domarańczykowi jako jednemu z
pierwszych dziennikarzy, udaje się wjechać do Phnom Penh. Staje się świadkiem
zbrodni, jakie popełniła w ciągu zaledwie kilku lat ekipa Pol Pota. Ta książka
to próba zrozumienia, dlaczego Czerwoni Khmerzy zwrócili się przeciwko własnemu
narodowi, dlaczego mordowali w tak brutalny sposób i dlaczego obrócili w ruinę
własne państwo.
W ciągu trzech lat, ośmiu miesięcy i dwudziestu dni rządów Czerwonych
Khmerów w Kampuczy wymordowano ponad trzy miliony ludzi. Blisko połowę narodu.
Zlikwidowano zamieszkujące ten kraj mniejszości narodowe. Zrujnowano
gospodarkę, żyzne pola ryżowe zamieniono w pustynię.
Kampucza, godzina zero to rozmowy z tymi, którzy ocaleli i z tymi,
którzy aktywnie uczestniczyli w procesie ludobójstwa. To także bardzo dokładana
próba wyjaśnienia skomplikowanych procesów zachodzących w tamtym okresie na
Półwyspie Indochińskim, które doprowadziły do tych dramatycznych wydarzeń.
Zbigniew Domarańczyk opisuje niechlubną rolę, jaką w tych wydarzeniach odegrały
Stany Zjednoczone i Chiny. Sięga głęboko w przeszłość, by jak najdokładniej
nakreślić czytelnikowi ówczesną sytuację. Pierwsza część książki to w dużej
mierze historia tego regionu, wyjaśnienie najważniejszych pojęć, wytłumaczenie,
w jaki sposób powstało ugrupowanie Czerwonych Khmerów i kolejne etapy ich
dochodzenia do władzy. W drugiej połowie autor skupia się na ich prowadzonej
przez nich polityce i wizjach zreformowania państwa, które doprowadziły do
dramatycznych konsekwencji – ludobójstwa i katastrofy finansowo-gospodarczej kraju.
Siłą tego reportażu nie jest
forma, bo styl i język nie jest specjalnie wyszukany. Jego siłą jest treść i
sposób, w jaki została ona podana. Kampucza,
godzina zero naszpikowana jest wieloma faktami, historią regionu sięgającą
nawet do lat sześćdziesiątych XIX wieku, nazwiskami, które brzmią egzotycznie i
obco. Ale to wszystko podane jest w sposób bardzo logiczny i przystępny. Mimo
ogromnej ilości nagromadzonych w tej książce faktów, możne je bez problemu
przyswoić. Zbigniew Domarańczyk tę wiedzę podaje tak, że wszystko wcześniej czy
później wpada na swoje miejsce, a poszczególne elementy tej skomplikowanej
historii układają się w logiczną całość. Myślę, że nawet najbardziej oporni na
historyczną wiedzę czytelnicy poradzą sobie z tą książką bez większych problemów.
Kampucza, godzina zero to lektura wymagająca skupienia, ale warto
poświęcić jej czas i uwagę. Choć opublikowana na początku lat osiemdziesiątych
XX wieku, pełna luk, bo wtedy było jeszcze za wcześnie by wypełnić je
konkretnymi faktami, analizami, za wcześnie, by pewne procesy móc zrozumieć,
choć pisana w czasach, kiedy nie wszystko można było powiedzieć wprost, nie
traci na swojej wartości. Współcześnie napisany wstęp Wojciecha Tochmana i
posłowie prof. dr hab. Piotra Ostaszewskiego te luki wypełnia i rzuca na
opisane w tej książce fakty nowe światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz