23 czerwca 2018

Mayday - Grzegorz Brudnik


Na początku ustalmy pewne fakty: nie lubię sensacji i w ogóle nie interesują mnie katastrofy lotnicze. Mam jednak swoje powody, by o tej książce napisać. I będzie to nieco inny tekst niż dotychczas.


Nie lubię sensacji za rozmach. Jak się coś dzieje, to koniecznie na bogato: strzelanki, pościgi, katastrofy, trup ściele się gęsto i nie ma czasu na oddech. Zbyt dynamicznie, zbyt spektakularnie i zbyt daleko od rzeczywistości. A ja zbyt twardo stąpający po ziemi człek jestem, dlatego ukochałam sobie literaturę faktu i słabo odnajduję się w zbyt rozbuchanej fikcji. A Mayday Grzegorza Brudnika to właśnie sensacja i zawiera wszystkie składniki wymienione powyżej. Zasadniczo od razu powinnam być „na nie”, właściwe to ta książka nawet nie powinna znaleźć się w kręgu moich zainteresowań, ale tym razem sytuacja jest nieco inna.

Raczej daruję sobie streszczenie fabuły – nie odważę się. Jeszcze się wysypię za bardzo i zepsuję zabawę tym, którzy w czytaniu sensacji odnajdują frajdę. Więc pokrótce: są dwa samoloty pasażerskie, jest katastrofa, setki ofiar i zagadka do rozwiązania, ale ktoś ma biznes w tym, by prawda nie ujrzała światła dziennego. Na scenę wkracza zatem Scottie Jordan, gburowaty śledczy i jego składający się z samych wybitnych postaci zespół. Gdy i oni zderzają się ze ścianą, na pomoc spieszy Aleksander Gall, polski inżynier, który w innej katastrofie lotniczej stracił żonę i dziecko. Rusza machina wydarzeń, gra o wysoką stawkę, wyścig z czasem i różne takie tam. No ogólnie – robi się ciekawie, a akcja z kopyta rwie.

Podeszłam do tematu bez uprzedzeń, odłożyłam na bok wrodzoną niechęć i pierwszy rozdział przeczytałam z żywym zainteresowaniem. Potem przez kilka następnych walczyłam ze sobą, żeby nie odłożyć książki. Nawet trochę złorzeczyłam, ale nie poddawałam się. Chwilę później weszłam w temat, oswoiłam się i nawet stwierdziłam, że nie jest najgorzej, by potem ostatnie strony książki czytać w drodze do pracy idąc po chodniku, od czasu do czasu sprawdzając tylko, czy z kimś lub czymś się nie zderzę, bo tak byłam ciekawa, jaki jest koniec.

Nie nawróciłam się – to sobie wyjaśnijmy od razu – fanką sensacji nie byłam i nie będę, piać z zachwytu też nie zamierzam, ale jest kilka rzeczy, którymi Grzegorz Brudnik mi zaimponował. W Mayday, jak wymaga tego gatunek, wszystkiego jest dużo – dużo postaci, dużo akcji, dużo różnych zawirowań. Łatwo się pogubić, kto jest tu tylko na chwilę, kto na dłużej i na kim skupić uwagę. Trzeba zatem książkę czytać bardzo uważnie, ze skupieniem, bo nikt tu nie pojawia się przypadkowo i każdy element ma jakieś znaczenie. Ogarnięcia tematu nie ułatwiają różne zagrywki, które stosuje autor, by zmylić trop i sprowadzić czytelnika na manowce. Zaśmiałam się w duchu z satysfakcją, kiedy udało mi się przewidzieć jeden krok, by chwilę później zbierać szczękę z podłogi. Finał…ciekawie rozegrany, mocny twist i mrugnięcie okiem do czytelnika. Pospinać to wszystko w sensowną całość, kontrolować te wszystkie wątki, postaci…nie wiem, jak zrobił to autor, ale mu się udało i to zrobiło na mnie wrażenie. Mayday ma zapewnić czytelnikowi głównie rozrywkę, ale przy okazji wymaga trochę wysiłku od szarych komórek; wysilić się faktycznie trochę trzeba i to jest fajne.

Wrażenie robi też wiedza autora – widać, że w temacie czuje się dobrze, że różne techniczne nowinki nie są mu obce, uwiarygodnia to akcję, ale też wkurza. Wkurza, bo w pewnym momencie jest tego wszystkiego za dużo, zwykły śmiertelnik (czytaj: ja) się w tym gubi, po nic mu kolejne szczegóły, których i tak nie ogarnia i nie wie, o czym mowa, a to co miało uwiarygadniać akcję, zamienia się w popisy autora. Co za dużo to nie zdrowo i można byłoby tę techniczną wiedzę nieco ograniczyć, a niektóre fragmenty aż prosiły się o przypisy. Bo sorry, ale może autor wie, co to jest TCAS, IATA, ICAO i inne takie, ale ja nie. I dobrze by było to wytłumaczyć.

Ostatecznie jednak, po przefiltrowaniu pewnych rzeczy muszę przyznać, że bawiłam się przy lekturze całkiem dobrze i nawet udało mi się obdarzyć sympatią głównego bohatera. Aleksander Gall wydawał się być całkiem wiarygodny i przekonujący w tej swojej pozbawionej niemal jakichkolwiek emocji postawie.

I tu dochodzimy do sedna. Nie przeczytałam tej książki przypadkowo, nie kierowały mną spontaniczne pobudki i chęć rozerwania się. Nie mam takich potrzeb, a jeśli już – to wystarczająco dużo radości dostarczają mi skandynawskie kryminały. Przeczytałam tę książkę, bo znamy się z autorem, jesteśmy dobrymi kumplami, lubimy się i szanujemy. I ja obiecałam mu, że będę w stosunku do niego szczera, a wobec książki najbardziej obiektywna jak tylko mogę. Czytałam ją zresztą lata temu, jeszcze w fazie prac nad nią i wtedy Grześkowi się za nią mocno oberwało. Po latach czytam tę książkę jeszcze raz i widzę postęp, widzę, ile pracy włożył w nią w międzyczasie. To jest zupełnie inna książka - nie pozbawiona oczywiście wad, ale zdecydowanie lepsza od tego, co czytałam na początku. Nie jestem jej adresatką, nie będę udawać, że był to czytelniczy orgazm, bo nie. Ale jeśli ja, antyfanka sensacji, prawie przegapiam przystanek, bo się zaczytałam i nie mogę się oderwać od książki, bo jestem ciekawa zakończenia i jeszcze na dodatek uznaję, że fajnie to sobie wszystko autor rozegrał, to znaczy, że coś w tej książce jest. Mam nadzieję, że trafi się wśród osób, które zaglądają na tego bloga, jakiś prawdziwy miłośnik sensacji, który doceni ją bardziej niż ja i podzieli się potem swoimi wrażeniami. Ja będę na każdym etapie kibicować autorowi, trzymać kciuki za jego sukces, będę czytać wiernie wszystkie jego książki, nawet jeśli się będę wkurzać w międzyczasie, ale ponieważ mamy konflikt interesów (ja nie lubię sensacji, on ją uprawia) wrażeniami z lektury na blogu dzielić się raczej nie będę.

I jeszcze jedna rzecz na koniec. Zawsze odnoszę się do warstwy językowej lektury, ale nie tym razem. Tu w każdym dialogu, w niemal każdym tekście widziałam autora 😊 I nie umiem obiektywnie ocenić tej książki pod tym kątem.  Zresztą nie muszę. Zróbcie to sobie sami.

Grzesiek, powodzenia! 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz