Ciało się rozkłada; kości pozostają. Ciało zapomina i wybacza dawne
urazy; kość może się zagoić, ale zawsze pamięta: upadek z dzieciństwa, bijatykę
w barze, uderzenie rękojeścią pistoletu w skroń, ostrze wbite między żebra.
Kości zatrzymują takie chwile, utrwalają je i pokazują każdemu, kto ma dość
wiedzy i doświadczenia, by dojrzeć to bogactwo danych, by usłyszeć cichy szept
zmarłych.
Ten cichy szept zmarłych
doskonale słyszy Bill Bass – antropolog sądowy i założyciel tzw. „Trupiej
Farmy”, czyli Antropologicznego Ośrodka Badawczego Uniwersytetu Tennessee, w
którym prowadzone są badania rozkładu zwłok. Brzmi makabrycznie, ale cel
szczytny – dzięki tym badaniom udało się rozwiązać wiele kryminalnych zagadek,
ustalić tożsamość bezimiennych dotąd ofiar i namierzyć sprawców przeróżnych
zbrodni (choć czasem tym „namierzonym” udawało się uniknąć kary). Bill Bass z
kości czyta jak z nut, choć i jemu, mimo wieloletniego doświadczenia i ogromu
zgromadzonej wiedzy, trafiają się nuty fałszywe.
Trupia farma to nie kryminał, choć niektóre opisane w tej książce wydarzenia
mogą mrozić krew w żyłach. To także nie reportaż, choć wszystko zdarzyło się
naprawdę. Trupia farma to zbiór różnych
historii, którymi dzieli się Bill Bass, a ponieważ ma dar opowiadania, robi to
w sposób niezwykle interesujący. Co zatem znajdziemy w tej książce? Przede wszystkim
mnóstwo ciekawych informacji o przeprowadzanych na „Trupiej farmie” badaniach i
o wnioskach z tych badań płynących. Dowiemy się, jak zachowują się ludzkie
zwłoki pod wpływem różnych czynników, jakie procesy zachodzą się rozkładającym się
ciele i co z tego ciała można wyczytać na podstawie różnych obserwacji,
pomiarów i analiz. Bill Bass odkryje przed nami tajemnice, które skrywają
ludzkie kości i zdemaskuje tych, którzy w sposób nieumiejętny chcieli
zatuszować zbrodnie. Czasem zaledwie na podstawie kilku małych kosteczek, paru
rys na nich znalezionych, udawało się ustalić informacje, które pozwalały
pchnąć śledztwo dalej.
Trupia farma to nie tylko sensacyjne sprawy – główny narrator
opowiada także o tym, co doprowadziło go do idei założenia tak nietypowego
ośrodka naukowego, opowiada o początkach „Trupiej Farmy”, sukcesach i problemach
z nią związanych. To wszystko przeplata znów informacjami z życia prywatnego,
co pozwala czytelnikowi spojrzeć na Billa Bassa nie tylko jak na wybitną postać,
nieprzeciętnego antropologa sądowego i naukowca, ale także jak na zwykłego
człowieka, który na co dzień boryka się z takimi samymi problemami, co inni ludzie.
To, co podobało mi się w postawie Billa Bassa, to jego niesamowity dystans do
samego siebie i odwaga, z którą przyznawał się do popełnionych błędów. Nie stawiał
się w pozycji nieomylnego i wszechwiedzącego, ale na przykładach swoich pomyłek
wskazywał, czym mogły one skutkować na kolejnych etapach prac czy też śledztwa.
Może się wydawać, że jest to
trudna i niezbyt przyjemna książka, ale wcale tak nie jest. Bill Bass co prawda
nie oszczędza czytelnika i bez ceregieli serwuje czasem średnio apetyczne
szczegóły, ale z drugiej znów strony – potrafi rozładować atmosferę dobrze
wyważonym dowcipem, anegdotą. Ponieważ robi to z wyczuciem, a w całym tekście
czuć szacunek i do materii, którą się zajmuje i do ludzi, z którymi współpracuje,
nie ma się wrażenia, że jest to niestosowne, nie na miejscu, że nie wypada.
Dzięki tym żartobliwym akcentom tekst nabiera innego wymiaru, bardziej
ludzkiego, czyta się go lekko, choć przecież traktuje o temacie trudnym,
którego raczej unikamy. Moim zdaniem – świetna rzecz! Fascynująca lektura pełna
niesamowitej, choć też nieco makabrycznej wiedzy. Doskonała rzecz dla miłośników
kryminałów, zagadek i ciekawostek z pogranicza chemii, medycyny, biologii oraz
innych nauk. Polecam!
Uwielbiam książki w takowym klimacie. Chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńJa już czytam drugą część :) Polecam!
Usuń