Od kilku dni głowię się, co
napisać o książce Pawła Smoleńskiego Zielone
migdały, czyli po co światu Kurdowie. Sama bym po nią nie sięgnęła, bo
tematycznie trochę nie moja bajka, ale namówiona, postanowiłam zaryzykować.
Podeszłam do niej z dystansem i ten dystans zachowałam do samego końca.
Niestety ze względu na moje średnie zainteresowanie tematem nie było chemii
między mną a książką. Nie chciałabym zrobić jej niepotrzebnej krzywdy, bo
zbiera raczej dobre recenzje, niestety na mnie nie zrobiła większego wrażenia.

Zielone migdały to historia o narodzie, którzy zawsze miał w plecy.
Kurdów zabijano w Turcji, Iranie, Syrii. Pretekst zawsze się znalazł, a
zwaśnione na co dzień narody nic tak nie łączy jak problem kurdyjski i wspólna do
niego nienawiść. Stalin też nie oszczędzał Kurdów. Podczas II wojny światowej
sowieckich Kurdów osiadłych na Kaukazie kazał wywieźć wagonami bydlęcymi w głąb
Azji. Również Saddam Husajn w roku 1988 zgotował Kurdom piekło; podczas
przeprowadzonej na jego polecenie operacji Al-Anfal zaginęło bez wieści sto
osiemdziesiąt dwa tysiące ludzi. Operacja odpowiadała wszystkim kryteriom,
jakie określają zbrodnię przeciwko ludzkości. A jednak ani ludobójstwo, ani
nawet wojna domowa nie powstrzymały Kurdów na drodze do walki o lepsze jutro, o
każdą namiastkę wolności, o autonomię, o niepodległość.
[…] O niepodległości marzą politycy, którzy na co dzień posłują w
irackim parlamencie w Bagdadzie. Lekarze i studenci, malarze i robotnicy
budowlani, wieczni krytykanci i zawodowi malkontenci, entuzjaści i optymiści.
Że nadejdzie – nikt nie ma wątpliwości. Pytanie brzmi: kiedy. Oraz –
jak będą na nią przygotowani. Niektórzy powiadają, że niepodległość musi
nadejść, bo taka jest wola narodu.