Klaśnięcie jednej dłoni to moje pierwsze spotkanie z Richardem
Flanaganem i najprawdopodobniej ostatnie. I raczej nikt mnie nie przekona, że
zaczęłam nie od tej książki, co trzeba, żebym dała mu drugą szansę, że Ścieżki Północy są lepsze. Nawet jeśli
są lepsze – to cały problem tkwi w tym, że nie kupuję absolutnie jego stylu.
Richard Flanagan pisze bardzo
kwieciście, nie szczędzi czytelnikowi wyszukanych metafor, wielokrotnie
złożonych zdań. Niestety, jak dla mnie jest aż nadto rozpoetyzowany, bogactwo jego
stylistycznych zabiegów przytłacza i zaczyna po jakimś czasie przeszkadzać w
lekturze. Miałam silne poczucie przegadania, lania wody, silenia się wręcz na
oryginalność, na czym – moim zdaniem – traciła zasadnicza treść. Język
zdominował tę powieść, rozwlekł ją do zupełnie niepotrzebnych rozmiarów. Ta
książka mogłaby być krótsza, mniej efektownie napisana, z nieco bardziej
skondensowaną treścią. Czytałoby się to zdecydowanie lepiej. Oczywiście zdaję
sobie sprawę, że jest to kwestia gustu i to, na co ja narzekam, dla innych
będzie powodem do zachwytów. Niemniej
jednak – zdecydowanie to nie moja bajka. Lubię, kiedy ktoś pisze z wyczuciem, kiedy
potrafi nieco niekonwencjonalnie opisać rzeczywistość, ale nie lubię
stylistycznej przesady.