31 stycznia 2019

Nie ma - Mariusz Szczygieł


Odkładam ją na półkę, a potem biorę z powrotem. Wertuję kartki, czytam jeszcze raz fragmenty i zastanawiam się – jak to właściwie jest tym z Nie ma Mariusza Szczygła? Mija kolejny dzień odkąd przeczytałam tę książkę i nie daje mi ona spokoju, choć nie umiem odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie – jest zachwyt, czy go nie ma?


Trudno przypisać tę książkę do jednej konkretnej kategorii – nie pozwala na to ani różnorodność tematów, ani też form, po które sięga autor. Obok tych bardziej klasycznych tekstów, takich jak reportaż czy esej, znajdziemy też takie, które trudno sklasyfikować. W jednej historii znajdziemy tabelkę z Excela, w drugiej – wykropkowane miejsca, luki, w których możemy sobie sami dopowiedzieć to, co niedopowiedziane. Obok tekstów długich, znajdziemy też bardzo krótkie, czasem tylko jednozdaniowe. Mariusz Szczygieł w Nie ma bawi się formą, nagina ją do swoich potrzeb, dostosowuje do opowiadanych historii. Czym zaskakuje, ale też i uwiera. Mnie te eksperymentalne formy bardziej jednak uwierają niż zachwycają. Lubię zabawy słowem, formą – już niekoniecznie.

24 stycznia 2019

5 lat minęło...


Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale oto dziś mojej radosnej twórczości stuka piąty rok. Z czegoś, co narodziło się w sumie dość spontanicznie, zrobiła się już poważana sprawa. Na tyle poważna i zaawansowana wiekiem, że coraz trudniej odpuścić, nawet jeśli czasem się cholernie nie chce. A w 2018 roku bardzo często mi się nie chciało, brakowało weny albo zwyczajnie pomysłu na sensowny tekst, co zresztą widać w liczbach: 66 przeczytanych książek i tylko 31 wpisów. Nawet nie będę się odgrażać, że zrobię wszystko, żeby było lepiej. Odgrażałam się w ubiegłym roku [KLIK] i wyszło z tego, tyle co nic. A zatem przyszedł czas na to, żeby trochę odpuścić (nie mylić ze słowem zaniedbać) i znów zacząć czerpać z pisania radość, a nie traktować to jak obowiązek i samemu wpędzać się we frustrację. Czasem mniej znaczy lepiej i tego będę się trzymać. To pierwsza rzecz.



Rzecz druga – ostatni rok blogowania to czas wyjścia do ludzi. Przez te pięć lat nawiązałam kilka bardzo fajnych, acz wirtualnych znajomości i w końcu dojrzałam do tego, żeby przejść do kolejnego etapu i przenieść je do „reala”. Kolejne zaskakująco sympatyczne znajomości nawiązałam przy okazji blogowych imprez albo jakoś tak przy okazji różnych innych aktywności, na których byłam w zeszłym roku. To wychodzenie z bezpiecznego niebytu zajęło mi trochę czasu i wcale takie łatwe nie było (z wiekiem robię się coraz większą socjopatką), ale pierwsze koty za płoty. Spotkania na żywo, choć nieco stresujące, okazały się bardzo przyjemne. I tę tradycję wychodzenia do ludzi chciałabym w kolejnym latach blogowania podtrzymać 😊

12 stycznia 2019

Wyspa dusz - Johanna Holström


Kristina utopiła swoje dzieci, by zaznać choć chwili spokoju. Elli nie znosi ograniczeń, łamie wszystkie zasady pchana silną potrzebą wolności. Sigrid szuka dobrego miejsca do życia, w którym czułaby się potrzebna. Losy tych trzech kobiet przetną się w szpitalu psychiatrycznym, znajdującym się na jednej z wysp archipelagu Nagy. Dla Sigrid, pracującej w nim jako pielęgniarka, stanie się on oazą; dla Kristiny i Elli – więzieniem.


W tym szpitalu się nie leczy; izoluje się w nim te, które w jakiś sposób nie przystają do ram określonych przez społeczeństwo – swoimi czynami, zachowaniem, potrzebami. Jedne przebywają tu za karę, bez możliwości powrotu. Drugie, tak jak Sigrid, na izolację decydują się same, szukając tu wytchnienia od coraz bardziej wymagającego i popadającego w chaos świata. Wyspa dusz – miejsce dla kobiet targanych przez wewnętrzne demony, odstających od reszty, nikomu niepotrzebnych lub tych, które w odcięciu i samotności szukają ukojenia.