Oto lektura skrojona na miarę
moich potrzeb. Skutecznie odrywała mnie od rzeczywistości, zasysała i odcinała
od wszelkich bodźców zewnętrznych. Pochłaniała mnie tak, że czytałam w każdej
wolnej chwili i żal mi było ją odłożyć. Ten stan, kiedy umierasz z ciekawości
co dalej, ale nie możesz doczytać książki, bo: zaczynasz pracę, musisz iść
spać, masz inne pilne obowiązki do zrobienia… Miałam ochotę rzucić wszystko i
nic tylko czytać. Właśnie takie uczucia towarzyszyły mi podczas czytania tej
książki.
Mężczyzna zabity w fotelu,
postrzelony w pierś we własnym domu, z obrączką córki na palcu. Młody mężczyzna
rozpaczliwie i bezskutecznie poszukujący swojego brata. Rodzina, której świat
dramatycznie i bez ich zgody, skurczył się do kilkunastu metrów kwadratowych.
Anonimowe listy i kolejne ofiary. Co łączy te sprawy? Odpowiedzi na to pytanie
szukają Alex Recht i Fredrika Bergman, a finał zaskoczy ich bardziej niż się
spodziewali.
Do tej pory Kristina Ohlsson
zawiodła mnie tylko raz [klik], ale tym razem wraca do formy. Ostatnia sprawa Fredriki Bergman ma
wszystko, co powinien mieć dobrze skrojony kryminał. Jest zagadka, na tyle
skomplikowana, by trzymać czytelnika w napięciu, jednak nie na tyle, by ten
przy okazji się w niej pogubił. Jest równowaga między wątkiem kryminalnym, a
obyczajowym tłem. I są bohaterowie, których się lubi, którym się kibicuje i
którzy są obdarzeni takimi cechami, by być wystarczająco wiarygodni (aczkolwiek
są też tacy, których się nie lubi i ma się ku temu całkiem dobre powody). Czego
chcieć więcej? Dla mnie to wystarczy by dobrze się bawić i mieć satysfakcję z
lektury.
Ostatnia sprawa Fredriki Bergman to nie tylko dobra rozrywka, ale
też wysiłek dla szarych komórek – i to także lubię w kryminałach. Nie wystarczy
lecieć na oślep za akcją, trzeba czytać czujnie, z uwagą, by wyłapać szczegóły,
które mają znaczący wpływ na dalszy rozwój wypadków i krok po kroku prowadzą do
rozwiązania sprawy. Kristina Ohlsson ciekawie konstruuje swoje książki – rzuca
trop, by za chwilę go zmylić, uprzedza fakty, ale na takim poziomie ogólności,
że tylko bardziej zaostrza ciekawość, zgrabnie przeplata perspektywy czasowe,
by podtrzymać napięcie. W efekcie czytelnikowi wydaje się, że wie już wszystko,
co jest potrzebne do samodzielnego rozwiązania zagadki, ale w rezultacie okazuje się, że to tylko mylne
wrażenie.
W tej części wątek kryminalny i
prywatne życie bohaterów zazębiają się bardzo mocno, co tylko dodatkowo podnosi
napięcie. Ekscytuje nie tylko zagadka, ale także to, jaką rolę mają w niej do
odegrania Alex Recht i Fredrika Bergman. Z jednej strony umiera się z
ciekawości, jaki będzie finał, z drugiej rosną obawy, jak bardzo poobijani
wyjdą z tej sprawy bohaterowie, których w międzyczasie zdążyło się obdarzyć
sympatią.
Nie trzeba być tytanem intelektu,
by po tytule domyślić się, że autorka kończy tę serię i to będzie nasz ostatni
raz w towarzystwie Alexa i Fredriki. I zamyka ją dobrze przemyślaną klamrą,
którą nawiązuje do pierwszych śledztw, prowadzonych przez ten duet. To taki
dodatkowy smaczek, którym obdarowuje czytelnika autorka. Trzeba sobie
przypomnieć, co działo się w poprzednich książkach i jako to będzie miało wpływ
na aktualnie prowadzoną sprawę. Ciekawie pomyślane.
Że to ostateczne pożegnanie –
raczej nie ma wątpliwości, ale żegna się Kristina Ohlsson ze swoimi bohaterami
ze smakiem. Nie odzierając ich z godności, nie robiąc z nich życiowych sierot,
widzimy ich na końcu drogi, ale wciąż w dobrej formie i z planami na przyszłość.
Piszę o tym nie przypadkowo – nigdy nie wybaczę Henningowi Mankellowi tego, co
zrobił na do widzenia swojemu bohaterowi (a mojemu idolowi) Kurtowi
Wallanderowi. Takich rzeczy się nie robi swoim bohaterom, po prostu nie wypada.
I za to, że Ohlsson robi to z klasą – duży plus. Szkoda, że kończy się ta
seria, ale dobrze, że kończy się tak, a nie inaczej. Duża przyjemność, spora
frajda i godziny spędzone z wypiekami na twarzy. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz