Luty przyniósł czytelniczy kryzys
– jedną książkę ledwo wymordowałam, drugą rzuciłam w kąt po zaledwie kilku
stronach, z tych faktycznie przeczytanych – poza Missoulą
– żadna nie porwała mnie na tyle, by coś o niej napisać. Odliczałam zatem dni
do premiery Granice marzeń. O państwach
nieuznawanych Tomasza Grzywaczewskiego, bo na tę książkę już od dawna
ostrzyłam sobie zęby. Po kilku stronach już wiedziałam, że oto w końcu lektura
na miarę potrzeb!
Książka ta jest owocem moich podróży po postsowieckich państwach
nieuznawanych, które odbyłem w latach 2015-2016. A zatem kolejno Donbas,
Naddniestrze, Abchazja, Górski Karabach i Osetia Południowa, na wjazd do której
autor ostatecznie nie uzyskał zgody. Republiki widma, państwa nieuznawane,
maleńkie twory na mapie świata, w których mimo upływu czasu wciąż się kotłuje i
w których maleńka iskra wystarczy, by wzniecić kolejny konflikt. Politycznie
sterowane, niewydolne gospodarczo, rozkradane przez rządzących i skorumpowane –
niby-państwa, których mieszkańcy marzą o tym, by żyć normalnie.
Każdemu z tych miejsc autor poświęca
sporo uwagi – opisuje procesy historyczne i polityczne, które spowodowały, że
dany „kraj” jest w takim, a nie innym miejscu i że boryka się z określonymi
problemami. I choć autor odmalowuje to tło bardzo rzetelnie – nie ono jest tu
najważniejsze. W centrum uwagi reportera jest człowiek, wrzucony w tryby
dziejowe i polityczne, które większy wpływ miały na jego losy niż osobiście
podejmowane decyzje. Podoba mi się to, że Panu Tomaszowi Grzywaczewskiemu udało
się zachować odpowiedni balans pomiędzy losami ludzkimi a historycznymi i
politycznymi faktami. Bez tych pierwszych książka byłaby tylko suchą faktografią,
bez tych drugich – pewne rzeczy pozostałyby niezrozumiałe. A zatem oba te elementy
świetnie się tu uzupełniają.
O czym marzą bohaterowie tej
książki? O normalnym i spokojnym życiu, nie targanym konfliktami, bez przelewu
niepotrzebnej krwi i bratobójczej walki. O tym, by nie budziły ich wybuchy
pocisków z granatników i by ich domy nie znajdowały się pod ostrzałem. O tym,
by móc normalnie podróżować, mieć paszport uznawany w innych krajach i walutę,
która po przekroczeniu granicy nie staje się bezużytecznym kawałkiem plastiku.
O tym, by ich wioski nie były porozdzierane sztucznie poprowadzonymi granicami
i by rozdzielone w ten sposób rodziny mogły się bez przeszkód i narażania życia
spotykać. O państwie, które troszczy się o swojego obywatela i zapewnia mu godziwe
warunki do funkcjonowania. To wszystko na chwilę obecną wydaje się być jednak
mało realne.
Granice marzeń napisane są bardzo poprawną polszczyzną, bez zbędnych
zabiegów stylistycznych i niepotrzebnych ozdobników. Ale to co mnie najbardziej
urzekło w tekstach Tomasza Grzywaczewskiego to jego talent do bardzo trafnych sformułowań
i celnych puent. Czasem jedno zdanie mówiło więcej o sytuacji niż cały akapit.
Takich jednozdaniowych perełek jest w tym tekście sporo – trochę przewrotne,
nieco ironiczne, ale przede wszystkim trafne, nadają temu tekstowi wyjątkowy charakter.
Temat, to pierwsze, co spowodowało, że zdecydowałam się na lekturę, ale już po
kilku stronach wiedziałam też, że styl to będzie drugie, co sprawi, że książka
dostanie ode mnie dobrą notę.
Podczas czytania zwróciła moją
uwagę także postawa autora, który występuje tu także, jeśli nie głównie, w roli
dziennikarza. Podobało mi się jego przygotowanie do tematu, ale przede
wszystkim podejście do ludzi, z którymi rozmawiał, oraz takt i szacunek, który im okazywał. Potrafił
zdobyć potrzebną mu informację, ale nie za wszelką cenę, nie kosztem innych – podchodził
do zagadnienia rozważnie i z wyczuciem. Bardzo mi tym zaimponował i wzbudził
moją sympatię.
Czy polecałabym? Tak! Może nie wszystkim,
ale Ci których interesuje taka tematyka, na pewno nie będą rozczarowani. Dobrze
napisana, rzetelna, ciekawa, wciągająca. Tak, takiej książki było mi trzeba.
Bardzo mnie zainteresowałaś tą pozycją. Nie tylko dlatego, że ta strona świata mnie fascynuje od dawna (co jest zabawne, zważywszy, że nie byłam nawet we Lwowie, a były okazje na studiach), ale i przez wgląd na język i szacunek do człowieka. Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że przybywa nam dziś książek grubych, jakby autorzy nie potrafili pisać zwięźle, dobierać słów tak, żeby mała ich ilość starczyła do pokazania wielu rzeczy/emocji. Oczywiście, uogólniam, ale jakoś tak rzuciło mi się to w oczy. A co do tego szacunku, od razu przypomniał mi się odcinek przygód bosego wędrowca, w którym omawiał jakąś afrykańską miejscowość z lotniskiem wielkości dużego boiska. Z takim szyderstwem to robił, z takim lekceważeniem wypowiadał się o tych ludziach, którzy zaprosili go do swoich chat i gościli jak potrafili... Tę wyższość zapamiętałam jako jedyne z całego odcinka.
OdpowiedzUsuńSama z nowości czekam na Kopińską. Trochę się boję treści, ale jednocześnie chcę przeczytać. A i za tą z notki będę się rozglądać.
Szacunek to niestety coraz rzadsza cecha w dzisiejszych czasach, dlatego tym bardziej mnie autor tym ujął. Lwów - polecam! A nowa Kopińska właśnie wylądowała na czytniku, także jutro zaczynam :)
Usuń