17 października 2017

Zapiski na biletach - Michał Olszewski

[…] Wtedy dzwoni bliski mi człowiek. Pyta, jak jeżdżę w teren. Oto odpowiedź. Zbyt wolno, zbyt długie przerwy, nie wszędzie zdążam. W zamian za to błahostki, błyski, strzępy.


Polska widziana z okien pociągów i autobusów. Ta mniej uczęszczana, mijana przypadkiem, nie leżąca na głównych trasach. Ta Polska, o której trochę się zapomina, która nie jest celem sama w sobie, a tylko punktem podróży, strasząca przejeżdżających szyldozą, krzykliwymi kolorami i architekturą, która wiele pozostawia do życzenia w kwestii gustu. Polska szara, brudna, zapuszczona. Taka, którą nie idzie się pochwalić. Polska raczej B, taka, która bardziej odpycha niż przyciąga.

Taką Polskę opisuje Michał Olszewski, który zjechał ją chyba całą wzdłuż i wrzesz. Często wybierając dłuższą, z pozoru mniej atrakcyjną trasę, która z perspektywy autora zamieniała się w reporterską przygodę. Olszewski wszędzie dostrzega coś interesującego, choć przeciętny podróżny na żadnym  z tych widoków nie zawiesiłby oka nawet na chwilę.

Zapiski na biletach to formy krótkie, zaledwie kilku stronicowe, bardziej eseje niż reportaże. Takie migawki z podróży, schwytane chwile ulotne, spostrzeżenia z pozoru nie warte uwagi. Wrażenia utrwalone jakby w międzyczasie, jakby przy okazji, odnotowane gdzieś na jakimś świstku, fragmencie biletu, kawałku znalezionego w kieszeni papieru. Autor uważnie i wnikliwie portretuje Polskę, której my w pośpiechu nie dostrzegamy lub wolelibyśmy jej takiej nie widzieć.

Temu snuciu się autora towarzyszy też odpowiednia aura. Olszewski dla swoich opowiastek buduje specyficzny klimat – jest szaro, ponuro, smutno, kształty gubią się w mroku. Dookoła beznadzieja, zaniedbanie, smród, brud i architektoniczna katastrofa. I współtowarzysze podróży, którzy też pozostawiają wiele do życzenia. Przy okazji tych podróży Olszewski portretuje też nas i tu też odmalowuje się niezbyt przyjemny obrazek. Czasem przy lekturze weźmie nas śmiech – taki trochę przez łzy.

Zapiski na biletach kojarzyć się mogą trochę ze Springerem. Obaj Panowie nie pozostawiają suchej nitki na poczuciu gustu Polaków lub bardziej jego braku. Z tym, że tam gdzie u Springera jest cięta riposta, ironia i tnąca swą siłą puenta, to u Olszewskiego znajdziemy melancholię, smutek i ogólne rozczarowanie otaczającą przestrzenią.

Choć trafny w spostrzeżeniach, liryczny w słowach, to w tym wydaniu Olszewski jest nieco męczący. Krótkie teksty, czasem właściwie o niczym, z chwilą ich przeczytania zlewają się w jedną całość. Zbyt gęsto upchane, zbyt licznie zebrane, przechodzą z jednego obrazka w drugi, bez jakiegoś bardziej wyodrębnionego motywu. Już chwilę po odłożeniu książki właściwie nie pamięta się o czym się czytało. Teksty za krótkie, by zaczepić się w głowie na dłużej; za dużo ich, by spamiętać coś bardziej konkretnego.

Znużyła mnie trochę ta lektura, choć sama do siebie mam nieco pretensji, że nie potrafiłam skupić na tych opowieściach trochę więcej uwagi. Że codzienny pośpiech i poczucie –  szybciej, więcej, szkoda czasu – wybijało mnie z rytmu. Tak sobie myślę, że to książka w sam raz do podróży, stukot kół wybija tempo czytania. Tak, czytać należy ją bez pośpiechu, powoli i dawkując ją sobie we fragmentach. Tak sobie myślę, że wtedy wyciągnie się z niej nieco więcej. Czy po nią sięgniecie – to już Wasza decyzja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz