Odgrzewany kotlet. To
stwierdzenie chyba najtrafniej oddaje moje odczucia po lekturze Najwyższej sprawiedliwości duetu
Hjorth&Rosenfeldt. Seria z Sebastianem Bergmanem, a to jest już jej szósta
część, niestety staje się coraz bardziej przewidywalna i coraz mniej ekscytująca.
Od początku najmocniejszą stroną
tej serii był nie tyle wątek kryminalny, co bardziej międzyludzkie relacje.
Panowie stworzyli bohaterów z krwi i kości, charakterystycznych, z bardzo
mocnymi osobowościami i uwikłali ich w skomplikowaną sieć wzajemnych relacji.
To wyróżniało tę serię na tle innych, bo bardziej niż intryga kryminalna, uwagę przykuwał wątek obyczajowy. Po książki
tej dwójki sięgało się po to, by sprawdzić, co słychać u ekipy z Krajowej
Policji Kryminalnej, co znów narozrabiał Sebastian Bergman i jakie atrakcje
przewidzieli tym razem dla swoich bohaterów autorzy. Wątek kryminalny, niezależnie
od tego, czy trzymał poziom i podnosił ciśnienie, schodził tu na drugi plan i
bardziej towarzyszył niż stanowił główny trzon akcji. To co najważniejsze
rozgrywało się na poziomie międzyludzkim pomiędzy piątką bohaterów: Torkelem,
Ursulą, Vanją, Billym i Sebastianem. To właśnie dlatego sięgało się po książki
Panów Michaela Hjortha i Hansa Rosenfeldta, i to właśnie perypetie osobiste
bohaterów ekscytowały najbardziej. Jeśli to zaczyna kuleć, seria traci cały
swój urok.
Kulała już nieco piąta część,
szósta kuleje jeszcze bardziej. Nie jest to dla mnie zaskoczeniem, bo taki
rozwój sytuacji przeczuwałam przy okazji części poprzedniej – Oblany test jeszcze dawał radę,
ale już można było zauważyć tendencję spadkową. W moim odczuciu Panowie zgrali
już wszystkie karty i jakby nie kombinowali, losów tej piątki nie da się
skomplikować jeszcze bardziej. Uważny czytelnik, który po kolei przeczytał
wszystkie części, jest w stanie przewidzieć kolejny ruch i efekt zaskoczenia
znika. Ta wielopoziomowa konstrukcja, którą panowie do tej pory zbudowali,
powoli zaczyna się sypać i kolejne kombinacje, choćby nie wiem jak wymyślne,
tego nie uratują. Tu potrzeba już świeżej krwi: nowego otwarcia, nowych pomysłów
na zupełnie nowych bohaterów, którzy uwiodą i porwą na nowo czytelników. Z
dotychczasowej piątki już naprawdę nie da się więcej wycisnąć. Nie chcę
spoilerować, dlatego nie wdaję się w szczegóły, ale przynajmniej jeśli chodzi o
relacje Sebastiana, Vanji i Ursuli to naprawdę mamy tu już dobrze zgraną płytę,
jeśli nie powiedzieć zajechaną do końca i nie trzeba być tytanem intelektu, żeby
przewidzieć ich ruchy, zagrania i zachowania. Nuda.
Intryga kryminalna oparta na
serii gwałtów i tajemniczym sprawcy daje radę – nie rzuca może na kolana, ale
też nie miażdży banałem. Może trochę motyw wydaje mi się naciągany, ale nie aż
znów tak, żeby się jakoś specjalnie mocno czepiać. Przyzwoicie poprowadzona
kryminalna część książki nie zmienia jednak oceny całości, która wypada tym
razem tak sobie.
I jak zawsze ceniłam ten duet za
zaskakujące i otwarte zakończenia, to tym razem trochę mi witki opadły i pomyślałam
sobie – serio? Cykl z Sebastianem Bergmanem dryfuje w złym kierunku, panowie płyną
już za bardzo, a nic ciekawego i tak już z tego nie wynika. Boję się siódmej części
(bo, że będzie nie mam najmniejszych wątpliwości) i naprawdę marzy mi się, żeby
była już tą ostatnią.
Tobie witki opadają, a mi stają (jak źle by to nie brzmiało), z powodu że piszesz. Gratulacje Ruda
OdpowiedzUsuńAno piszę sobie, piszę, już ponad 5 lat, chociaż ostatnio z częstotliwością słabą ;)
UsuńCóż.... Nie brzmi to zachęcająco, choć pewnie i rak przeczytam. W tym roku miałam już kilka książkowych zawodów, min. Komeda i kolejna część cyklu o Cormoranie Strike'u, teraz się modlę, żeby najnowszy Jo Nesbo nie nawalił!
OdpowiedzUsuńNieeee, Nesbo nie może nawalić, nie dopuszczam takiej możliwości ;)
UsuńTeż tak uważam :) w każdym razie "Nóż" już zamówiony, 19go premiera!
UsuńWakacje od bloga? ;)
OdpowiedzUsuńChyba tak można to ująć...;) Ja bym to nazwała długotrwałym kryzysem, z którego - mam nadzieję - jeszcze wyjdę:)
UsuńSzkoda, bo seria fajna
OdpowiedzUsuń